Męski Punkt Widzenia

Świat widziany okiem trzech dojrzałych mężczyzn.

Photos from Męski Punkt Widzenia's post 20/05/2020

Z wody na rower.

Zima minęła, woda już za ciepła by chwalić się morsowaniem, czas przesiąść się na rower!

W prowadzonych męskich rozmowach często przewija się temat kondycji. Jak choć zachować pozory, że się o nią dba? Czy w naszym wieku wypada, trzeba, czy może jednak powinno się?

A jakie to ma znaczenie, gdy mimo pandemii można znów spędzić czas razem, by mieć możliwość urwania się z codziennej rzeczywistości, domowych pieleszy, czy nawet sielskiej rodzinnej atmosfery?

Czasem po prostu warto znaleźć kolejne wyzwanie! A jak przy okazji można poprawić wydolność to super!

No i jest! Z wody przesiedliśmy się na rowery. To już druga dyscyplina triathlonu! 😉

Kontynuując niedzielne spotkania (w zimnej wodzie) postanowiliśmy trzymać się tego dnia i sprawdzić, czy jest gdzie pojeździć rowerem w Zielonej Górze. Na rozgrzewkę zaplanowaliśmy spotkanie na Ochli, tam gdzie morsowaliśmy od stycznia. Tym razem na dojazd już nie służyły nam samochody, a rowery i siła naszych mięśni. No po zimie, to lekkie wyzwanie ale nie takie rzeczy w życiu się robiło! 😉 Miejsce na spotkanie o tyle dobre, że praktycznie każdy z nas miał na dojazd jakieś 10 km. Dość szybko załapaliśmy, że nie witamy się już naszym zwyczajem, czyli tzw. piątka i misiek, a raczej po koronawirusowemu… łokciami. Trochę sobie pogadaliśmy, spotkaliśmy wspólnego znajomego spacerującego wokół zbiorników wodnych (pozdrawiam Sławek!) i padło pytanie, gdzie jest wieża Bismarcka w Zielonej Górze? No i mamy cel na kolejną niedzielę.

(foto niżej)

Tym razem na miejsce spotkania wybraliśmy zielonogórski amfiteatr. Oj kilka ciężkich podjazdów musiał każdy z nas pokonać, bo znajduje się w okolicach wzgórz piastowskich, a tam wszystko pod górkę! Trasa do wieży jest przepiękna. Ścieżka biegnie przez lasy, część liściastych, część iglastych ale też mieszanych. Trochę zjazdów i podjazdów. No dobra, jednego stromego podejścia, Nikt z nas nie mógł tam wjechać, albo raczej nie próbował, w końcu trzymamy się razem. Po drodze mijamy kilka ławek, można sobie odpocząć i posłuchać wszędobylskiego śpiewu ptaków. Twardziele nie wymiękają, jadą do celu! 😉

(galeria niżej)

Czas szybko płynie. Kolejna niedziela i kolejne wyzwanie ustalone. Trzeba odwiedzić największą rzekę w naszym mieście. A jaka to rzeka? Ano Odra! Po połączeniu miasta z gminą, kilka lat temu w Zielonej Górze największą rzeką w mieście stała się Odra. Kazimierz znał trasę, no to siedliśmy mu na przysłowiowym kole i dawaj od MCDonalda na Sulechowskiej (sportowcy tam nie jadają! A jedynie się spotykają hehe ) przez Zawadę, Krępę nad Odrę. Po drodze odwiedzamy Las Odrzański, o który władze miasta Zielona Góra czyniły starania już od 1409 roku! A po 20 latach książę Henryk IX przekazał część Lasu Odrzańskiego miastu Zielona Góra. Finalnie trafiliśmy na brzeg rzeki w przystani rzecznej Zielona Góra – Krępa. Chyba z uwagi na koronawirusa ale też niski stan rzeki Odra, przystań była pusta. ☹

(fotki niżej)

To pandemiczne szaleństwo sprawiło, że człowiek ma sporą ochotę wyrwać się z domowego towarzystwa (spoko- moja druga połowa tego nie czyta!) Zwłaszcza, że praca zdalna mocno zadomowiła się w naszych szeregach. Ja pracę mam ostatnio w kuchni (oj lubię gotować, lubię), a żona zawodowe życie prowadzi piętro wyżej, czasem wyskakując z pięterka na przerwę kawową. Normalnie, nie da się wypocząć! Boję się czasem otworzyć lodówkę! 😉
Krótkie samotne wyprawy rowerowe też sprawiają sporą frajdę. Choć…
Po zimie rower podobno warto oddać do przeglądu, ale kto by się tym martwił? Ja niestety jestem typem, że czekam, aż mi się coś popsuje. A mimo, że rower z miarę nowy, to opona już trochę zjechana! No i guma złapana. Wizyta w serwisie, wymiana dętki i opony (lepsza mieszanka, twardsza), miejski rower a na trasy leśne może być. Po zamontowaniu koła, sprawdziłem w garażu czy się kręci. Coś tam trze, więc podciągnąłem błotnik, nadal coś hamuje ale to pewnie za moment rozjeżdżę!
No i wybrałem się do pięknego zakątka Zielonej Góry – Zatonia. Wtorkowy poranek, słońce ok 9.00 już dość wysoko, wymarzony dzień na rower! Po wyjeździe z osiedla, poczułem dość mocne podmuchy wiatru. Fajnie! Dodatkowe obciążenie podczas jazdy wpłynie na lepszą kondycję. Muszę przyznać, że ścieżki rowerowe w tej części miasta są bardzo wygodne, teren delikatnie wyboisty, dość długie niemal niewidoczne zjazdy, i bardzo długie prawie niewidoczne podjazdy. No właśnie…
Zaczynam w zasadzie od zjazdu. No ale coś w tym tylnym kole hamuje, normalnie rower toczył się sam bez pedałowania, a tu jadę z wiatrem i jednak delikatnie muszę pedałować. Po krótkim namyśle uznaję taki stan rzeczy za bardzo przyjemny wysiłek, zwłaszcza, że mięsnie nóg nie mają odpoczynku, co przy spalaniu kalorii jest niezwykłym walorem. Mijam kilku rowerzystów po drodze, niektórzy z nich w pośpiechu zakrywają twarze maskami, inni szeroko się uśmiechają pozdrawiając się wzajemnie.
Po dotarciu do celu podróży okazuje się, że jest to „TEREN BUDOWY, WSTĘP WZBRONINY” ale brama otwarta. Chyba warto zaryzykować co? Trening cardio jest w modzie, więc niech serce sobie mocniej zabije! Wjeżdżam! Powstaje tu jakaś oranżeria, będzie można w pięknej scenerii wypić kawkę, z pewnością odwiedzimy to miejsce z kumplami.

Ok. Czas wracać! Wiatr się wzmógł. Tym razem początek z górki. Tylne koło nadal jakby na lekko zaciągniętym hamulcu ręcznym. Rozpamiętuję jeszcze te piękne widoki parku. Ten wiatr staje się uciążliwy. Zakładam jednak maseczkę, nie po to by uchronić siebie, czy kogokolwiek od wirusa. Zwyczajnie wiatr wiejący w twarz chyba specjalnie przywiewa mi na zęby jakieś owady! Po ok. 2 kilometrach zaczyna się niby delikatny ale bardzo długi podjazd, a do tego chyba komary i wiatr, który najwyraźniej nie ma ochoty na zmianę kierunku! Docieram do jednej trzeciej długości podjazdu i wszystkie myśli o pięknym parku odleciały wraz z wiatrem! Moje wszystkie myśli koncentrują się teraz na tylnym kole, a w zasadzie na tym malutkim hamulcu, który tak mocno ogranicza mnie w tej wyprawie! Kurka wodna!!! Treningu cardio mi się zachciało!!! Delikatna górka staje się nagle podjazdem pod Mont Blanc!

No cóż! Czas odwiedzić serwis! Bo rower to fajna rzecz! A kondycja przyda się zawsze, niezależnie jaka. 😉

Photos from Męski Punkt Widzenia's post 09/05/2020

Facet to łowca?

Ten prawdziwy lubi wyzwania! Tylko czy do końca jest świadom ich mechanizmów?

Zastanówmy się na przykładzie pewnego stworzenia. I żeby była jasność! W życiu nie nazwałbym kobiety „pewnym stworzeniem”, więc będzie o kimś innym, ale między wierszami to już jak kto chce. 😉

Chyba nie doceniałem inteligencji takiego zwierzęcia jak kuna!

Przed położeniem nowego dachu okazało się, że kuna zadomowiła się w jego podbitce. Problem sam się rozwiązał podczas wymiany dachu. W starym aucie, a w zasadzie dwóch, też pojawiły się jej ślady. Kuny podobno bardzo lubią ocieplenia maski pojazdu, z którego wiją sobie gniazda, ale też wyjątkowo smakują im gumy kabli samochodowych. U mnie pod maską prawdopodobnie kuna zostawiła nawet martwego kreta. Oj sporo dni się głowiłem co się dzieje z moją klimatyzacją, bo fetor był okrutny. Na dodatek tej wiosny zauważyłem taką jedną kręcącą się w okolicach domu.

Czas zapolować!

Zastawiłem ekologiczną żywopułapkę (dzięki Darek za pożyczenie), oczywiście przestrzegając zasad by nie dotykać jej gołymi rękami. Postawiłem ją nieopodal leszczyny z kuszącym jajkiem od kur z wolnego wybiegu! 😉

Zastanawiało mnie jedno… Czy „wstrzeliłem” się w choć okolice ścieżki wędrówek tego zwierzęcia?! (Obierając jakiś cel warto przewidywać jakieś warianty hehe).

Pozostało czekać… cierpliwość to niesamowicie ważna cecha każdego łowcy, niezależnie na kogo/co poluje.

Niedzielny poranek, piękne słońce, przez okno salonowe spoglądam na ogród... w okolicach leszczyny jakby pułapka z zamkniętym włazem wejściowym! Czyżby upolowałem? No to biegiem na drugi koniec ogrodu.

Niestety klatka pułapka przewrócona, a jedna z zapadni uwolniona, tylko takie położenie pułapki mogło pomóc zwierzęciu się wydostać. Wow! Ślady wokół klatki wskazywały na to, że kuna nie zamierzała początkowo wejść po j***o „drzwiami”, to przecież zbyt oczywiste. Lepiej było próbować podkopać klatkę z boku, tak by do jajka dostać się od spodu, normalnie jak nie jeden poważny włamywacz. A może będąc już zamknięta w klatce, jak Henryk Kwinto z Vabank znalazła sposób by się wydostać? Kopała, kopała i klatka się przewróciła, co pozwoliło na uwolnienie zapadni. Jeśli coś w tym jest, to mi normalnie zaimponowała! Oj kuno, jak ty mi zaimponowałaś! 😉 Nie zamierzam się dłużej zastanawiać…

Czas zmodyfikować pewne elementy, nie poddawać się, polować dalej! Acha! Bo nie dopowiedziałem. J***o opróżnione! Została sama skorupka. Jedno jest pewne, kuna się tu pojawiła.

Tym razem klatkę przytwierdziłem drutem do śliwy, jakiś metr od dawnej pozycji, uzupełniłem przynętę o świeże j***o. Polujemy dalej! Zobaczymy, czy inteligentne zwierzę skusi się jeszcze raz na wykwintną kolację w postaci jaka z wolnego wybiegu…

Tak wiele wysiłku, który kuna włożyła w swoje uwolnienie może świadczyć o jej inteligencji, a to potęguje chęć wygrania.
Istotą polowania mężczyzny powinny być nie tylko ciało ale i… a może przede wszystkim umysł. Pewnie jak zawsze wszystko zależy od hierarchii potrzeb poszczególnych facetów. Prawdziwym wyzwaniem zawsze będą te inteligentne „cele”! 😉

No ale nie rozpędzajmy się Panowie za mocno… gdyby ktoś z Was czytając o kunie dopatrzył się między wierszami jakiś analogii do podrywania kobiet, to koniecznie zerknijcie na to:

Cyt.
” Polowanie na mężczyzn. Krótka anatomia kobiecego flirtu i uwodzenia.
…Kobiety uwodzą znacznie częściej niż mężczyznom się wydaje. Płeć piękna stosuje szereg skutecznych zabiegów tak by potencjalny kandydat nie był ich świadomy a które mają za zadanie motywowania faceta do dalszych konkretnych działań matrymonialnych. Głównym zadaniem kobiecego uwodzenia jest uzmysłowienie facetowi, że kobieta, która zwróciła na niego uwagę, wcale nie jest „pierwsza lepsza” i aby zdobyć jej atencję – dżentelmen musi wykazać się wyjątkowym zaangażowaniem i pomysłowością.
Kubeł wody na rozgrzaną głowę wszechmogącego podrywacza?!
Choć dla wielu facetów ta prawda może być bardzo niewygodna to współczesna nauka nie pozostawia złudzeń, że to kobiety wybierają mężczyzn a nie odwrotnie. Utarło się, że to mężczyzna robi pierwszy krok, ale prawda jest taka, że pierwsze sidła i matrymonialne wnyki wykonuje płeć piękna.
Wieloletnie badania prof. Davida Bussa zajmującego się psychologią ewolucyjną wykazały, że ostateczną decyzję podejmuje kobieta. Gdy jest już zdecydowana do nawiązania głębszej relacji nie pozostaje jej nic innego jak dać mu odpowiedni znak, mniej lub bardziej świadomy, że jest otwarta na jego matrymonialne zaloty i amory.
Faceci na ogół są nieświadomi tych mechanizmów a sukces w miłosnych podbojach błędnie utożsamiają z własną decyzją o wybraniu partnerki…”

( https://natemat.pl/blogi/rafalbrodel/223447,polowanie-na-mezczyzn-krotka-anatomia-kobiecego-flirtu-i-uwodzenia # )

No cóż... Na razie skupmy się na inteligentnym zwierzęciu, takie wyzwanie też przyniesie jakąś tam satysfakcję, no i będzie to w 100% nasz wybór! Lepiej być myśliwym niż zwierzęciem. Czy nie? 😊

Ps. Tylko czy ta kuna znów pojawi się na mojej ścieżce?

Photos from Męski Punkt Widzenia's post 17/04/2020

Nakręcamy się czasem co?

Wyobraźcie sobie taką oto sytuację…

Piękne słoneczne popołudnie, niebo błękitne, przez moje tuje przy tarasie przebijają się promienie chylącego się ku zachodowi słońca. Ja sobie siedzę i nie robię nic, kompletnie nic. Dzwoni telefon, mój stary przyjaciel (jak to przeczyta, będzie wiedział, że to ON), pyta:

– co porabiasz w taki piękny dzień? – wyczułem sarkazm, bo co ja mogę robić w dobie pandemii?

– siedzę sobie i się nudzę, nawet mi się to podobało… do Świąt, nie dłużej 😉 – odpowiedziałem, wiedziałem, że dzwonił wcześniej ale byłem zajęty trawnikiem i nie odebrałem.

– nudzisz się? Zaglądam na Waszego bloga, a tam cisza, po lekturze „morsowania”, nawet miałem ochotę zanurzyć się z Wami (to nasz wspólny znajomy). Napisałbyś coś.

– przecież znałeś nasze plany, miało być aktywnie, początkowo mieliśmy opisywać zielonogórską gastronomię – zamknięta, imprezy kulturalne – nie ma, wydarzenia sportowe – tylko wirtualne. Nie ma o czym pisać!

– No tak – jak zwykle cięta riposta mojego kumpla. 😊

– tuż po Świętach spacerując po moim trawniku – kontynuowałem rozmowę – rzucił mi się piękny kolor zielony i może byłbym szczęśliwcem mając piękny zielony trawnik ALE, zawsze znajdzie się jakieś ALE! Wiesz, to ALE tym razem to mech! Tak tak M E C H, też jest zielony, a trawy nie widać. W zasadzie, jedyną rzeczą jaką wykonałem w dobie pandemii w ostatnim czasie to było odtwarzanie trawy w trawniku HAHA, wertykulacja, aeracja, nudy! Sorki, że wcześniej nie odbierałem ale ciężko walczyłem z trawą w tym czasie.

A co ON na to?

– nudy powiadasz? Nudy to wieczne czytanie o kolejnych zarażeniach, ofiarach, walącej się gospodarce, praktycznie każde źródło o tym trąbi. Ja mam ochotę sięgać do informacji, tekstów dalekich od tych problemów, chętnie przeczytam o przyziemnych sprawach, jak toczy się normalne życie. Nie masz tematu do bloga? To już masz! Napisz historię Twojego trawnika Tomek!

O spacerze po trawniku już przeczytaliście. Tak naprawę sam spacer nie był pełną inspiracją do jego renowacji. Musiało się jeszcze coś wydarzyć.

Jadąc autem w lokalnym radio usłyszałem reklamę, jak to jeden ze sklepów budowlano-ogrodowych przyjmuje zamówienia przez swoją stronę internetową i nawet ładują towar do samochodu! WOW!
Pozostało zachować się młodzieżowo, wyszukać na YOUTUBE coś na temat postępowania z trawnikiem na wiosnę (młodzież na temat trawników nie szuka! Ale sporo rozwiązań swoich „problemów” tam wynajduje).

Sekwencja tych trzech zdarzeń wprowadziła mój plan w fazę działania.

Przez stronę internetową zamówiłem ziemię do trawników (trzy worki, tylko po to by dosypać tam, gdzie trawnik wygląda najgorzej), nasiona trawy, jakiś nawóz – natrafiłem na taki zwalczający przy okazji mech. Przygotowanie zamówienia wg reklamy miało trwać 4 godziny, już po trzydziestu minutach otrzymałem informację (chyba SMS i mail), że towar gotowy do odebrania. No to w samochód, załadują towar i wracam działać. No ale skoro to pierwszy dzień obowiązkowego noszenia maseczek, to oczywiście wysiadając z auta założę takową.

Podjechałem pod sklep, myślę sobie coś się dzieje, bo personel na zewnątrz dyskutuje z klientami i odsyła ich na parking (czyżby do aut?). A zapowiadało się tak przyjemnie. Spoglądam na zegar a tu 10:18 !!! Kurczę, wiecie co to oznacza??? No nic innego jak: 10:00 – 12:00 ZAKUPY DLA SENIORÓW 65+ .

No nic! Skoro mam już maseczkę (może mnie nie rozpoznają) mogę być niekulturalny i zrobię małą awanturkę, że informują mnie o 10:00, że towar gotowy, a ja nie mogę go odebrać. Z groźną miną (mógł tylko widzieć moje zmarszczone czoło i wzrok człowieka gotowego do ataku) podszedłem do pracownika, ostrym, stanowczym tonem powiedziałem „przepraszam bardzo, dostałem od Was SMS by zgłosić się po towar!”. Oczekując na odpowiedź dot. 65+ planowałem strategię, prawie jak kogut szykujący się do walki 😉 Tętno skoczyło do 110 na minutę, ciśnienie pewnie też podniesione, bo czułem to na własnych policzkach, myślę, że dłoni jeszcze nie zacisnąłem w pięści. Minęły trzy sekundy! I padła tak bardzo oczekiwana przeze mnie odpowiedź członka personelu sklepowego… jakże niespodziewana! „Dzień dobry Panu, dziękujemy za skorzystanie z zamówienia internetowego, serdecznie zapraszamy po jego odbiór w punkcie odbioru, jakieś 200 metrów dalej.” No takiego czegoś to ja się nie spodziewałem. Cały misterny plan bitwy padł w gruzach!

Przyznajcie się, ile razy sami się nakręcacie, a rzeczywistość jest zdecydowanie inna od tego co nam się jedynie wydaje? 😊

Podjechałem pod punkt odbioru, znów kulturalnie zostałem obsłużony, miła Pani (nawiasem mówiąc/pisząc – twarze tych Pań widziałem, miały przezroczyste przyłbice, choć i tak najczęściej przy pierwszym spotkaniu zwracam uwagę na oczy kobiet ale miło było widzieć uśmiechnięte usta). Postanowiłem już nie wykorzystywać informacji z reklamy, humor mi dopisywał, sam sobie załadowałem towar do samochodu. A co mi tam!

A co z tym trawnikiem? Mam taki wertykulator – aerator, z wymiennym wałkiem, raz z ostrzami, innym razem z igłami. Urządzenie to pozwoliło mi wyczesać trawnik, wzruszyć sporą część mchu, a tam gdzie pojawiły się przerzedzenia wzruszyć glebę. Na to wszystko rozsypałem sporo dolomitu, który dzięki obecności wapna pozwolił obniżyć, a może podwyższyć (niech będzie wyrównać) PH gleby, do tego rozrzuciłem nasiona a na koniec w newralgicznych miejscach dosypałem świeżej ziemi. Teraz pozostaje podlewać. Jak trawa wzejdzie wrzucę tu fotkę, jeśli nie pojawi się to... postaram się o tym zapomnieć . 😉

Bo tu nie chodziło o ten trawnik. Przyjaciel chciał, bym wspomniał na blogu, że życie (to normalne) toczy się nadal. A wyszło też coś o tym nakręcaniu się… dojrzałość emocjonalna jest w cenie!

Trzymajcie się ciepło (to powiedzenie właśnie mojego przyjaciela).

07/04/2020

Wspólny wróg jednoczy!

Dziś będzie bardzo krótko…

Obserwując życie Polaków w wirtualnym świecie ( bo takowy jest bardziej dostępny 😉 ) nasuwa się pewna refleksja:

Jest w nas mnóstwo dobra! 💖

W trudnych chwilach my naprawdę potrafimy się jednoczyć, a gdy tylko pojawia się coś takiego jak wspólny wróg, w tym przypadku ten cholerny koronawirus wychodzi z ludzi to co mają najlepsze w sobie. Urzeka mocno ta bezinteresowna pomoc drugiemu, ta wszechobecna troska o chorych, o naszych medyków, personel szpitalny, personel w domach opieki społecznej, wszelkie służby, itd.

Te czasy mają swoich bohaterów!

To niesamowite, kiedy słyszy się, że emerytka przeznacza całą swoją trzynastą emeryturę na sprzęt ochronny dla szpitala. Jak wielu restauratorów nie bacząc na to, że dziś nie zarabia, zaopatruje placówki medyczne w żywność, by choć trochę ulżyć ciężko tam pracującym ludziom. Jakże szybko rosną kwoty w narodowych zrzutkach na sprzęt dla szpitali, ile osób zaangażowało się na swych prywatnych maszynach do szycia w produkcję maseczek dla szpitali i innych instytucji. Ile podmiotów gospodarczych nagle pokazuje swoją drugą lepszą twarz, wykorzystując kontakty biznesowe pomaga ściągać sprzęt ochronny z Chin, samorządy nie czekając na ogólnokrajowe programy pomocowe (hehe), biorą sprawy w swoje ręce i działają bardzo efektywnie.

No jest w nas ogromna moc.

Nie mieszam się w politykę, niestety muszę wspomnieć, że akurat w tej grupie społecznej żądza władzy odebrała … nie nie rozum! Odnoszę wrażenie, że odebrała empatię, a rozwinęła dziwną znieczulicę. Pozostawiam to bez większego komentarza. (Z góry przepraszam) Olać ich! Róbmy swoje!

Pojawia się dziwny paradoks. Niby ograniczono nam kontakty, nie możemy się spotykać, widywać, dotykać, przytulać, a tak wspaniale się jednoczymy!

Kurcze to jest naprawę piękne! Wytrwamy!

24/03/2020

Jeszcze jakieś 3-4 tygodnie temu to wszystko wydawało się takie odległe, wręcz niemożliwe!

Kiedy pojawił się oficjalnie pierwszy przypadek koronawirusa w Polsce poczułem pewien niepokój. Na dodatek okazało się, że trafił do zielonogórskiego szpitala. Poczułem jakby wirus czaił się tuż za rogiem. Jeszcze nie zdawałem sobie sprawy, że za moment wyskoczy i to nie zza jednego.

No niestety, media, również te społecznościowe, nie pozwalają człowiekowi się zdystansować, choć w tym przypadku to może dobrze, bo przecież w takiej sytuacji trzeba wpłynąć na świadomość milionów ludzi. Bombardowanie nas tematem mycia rąk, noszenia rękawiczek, stosowania izolacji mocno uderza do naszych zmysłów.

Początkowo to w zasadzie w marketach spożywczych zaczął się szał. Z półek zaczęły znikać kasze, ryże, makarony czy mąka. Byliśmy właśnie na „porannym” basanie, gdy zadzwoniła żona Macieja, że ma kupić kilka kg mąki, przypomniałem sobie, że moja też mi o tym wspominała, choć wpuściłem „to polecenie” jednym uchem, a drugim wypuściłem, no ale w tej sytuacji zdecydowałem się zajechać do marketu po ten „złoty” proszek.

Zdecydowanie byłem przeciwny robieniu zapasów i w głębi duszy powtarzałem sobie, że przecież to nie ma sensu i nie ulegnę tak dziwnemu konformizmowi. No ale mąkę dla świętego spokoju kupię (nie chciałem słuchać tych narzekań w domu). Wszedłem do marketu, no i stało się! Środek tygodnia, mnóstwo ludzi wewnątrz, zawsze uginające się pod ciężarem towaru półki świecą pustkami, kolejki do kas kilkunastometrowe. WOW! Coś niedobrego się faktycznie dzieje! Poszedłem za tłumem! Do kosza zapakowałem kilka makaronów, kasz, mięsa i … (yes yes yes) papieru toaletowego. Odczekałem swoje w kolejce do kasy i wracając do domu wysłałem SMS żonie: „mąka kupiona”.

Telefon mam tak skonfigurowany, że co dzień rano otrzymuję świeże informacje z kraju i ze świata. Niestety od kilkunastu dni są to głównie informacje o kolejnych zakażeniach, ofiarach, dość mało o wyleczonych. Zacząłem sam odszukiwać statystyki, które pozwolą mi zrozumieć z jakim zjawiskiem i jaką skalą mamy tak naprawdę do czynienia, jak postępuje jego atak na świat i czy jest jakakolwiek szansa na przetrwanie. Uległem! Zacząłem już nie tylko czytać poranne informacje ale dotarłem do danych światowej organizacji WHO i zacząłem je sprawdzać co kilka godzin (zmieniają się tam praktycznie na bieżąco - LIVE). No i zacząłem się nakręcać.

Wyjście do sklepu po najpotrzebniejszy asortyment typu chleb, ziemniaki, mięso przysporzyło mi kolejnych emocji. Poczułem się dziwnie, gdy nagle w markecie spożywczym zobaczyłem pierwszego klienta w masce, do tego kilku w rękawiczkach. Podczas kolejnych zakupów byłem już wyposażony w rękawiczki i co chyba nie jest dziwne, nikt w gumowych rękawiczkach nie robi już na mnie wrażenia.

Jak szybko w sytuacji zagrożenia pewne zachowania stają się normą!

Kolejną anomalią stała się obawa przed, już nawet jednorazowym, publicznym kaszlnięciem czy kichnięciem ale również wydmuchaniem nosa w chusteczkę, czy głośne chrząknięcie, gdy coś poczujemy w gardle. Oj dziwne to wszystko!

Ewidentnie koronawirus zmienia nasz świat, dystansujemy się od siebie (oby tylko fizycznie), zamykamy w domowych „celach”, zbyt często myślimy o nim, a przecież życie toczy się dalej i jeszcze sporo do zrobienia, zobaczenia, doświadczenia przed nami. Ktoś porównał tą sytuację z wydarzeniami z 11 września, wówczas cały świat stanął w obliczu bezwzględnego terroryzmu i globalnego zagrożenia. W tamtym przypadku mówiono, że już nigdy świat nie będzie taki sam, a jednak wróciliśmy do normalności.

Rozumiem, że niektórzy z nas odczuwają obecnie lęk, inni złość czy poczucie bezsilności. To co teraz musimy zrobić to posłuchać fachowców. Mądrych ludzi, doświadczonych medyków, którzy nie opierają swoich zaleceń jedynie na wyobraźni próbując hamować rozwój epidemii przez czasową izolację. Tak tak, mamy wpływ na odciążenie służby zdrowia. Nie możemy pozwolić na rozszerzanie się tej „zarazy” w najbliższym otoczeniu. Na to akurat, każdy z nas ma wpływ!

A co my możemy jeszcze zrobić? Przede wszystkim zachować spokój, zaopiekować się osobami starszymi i oczywiście utrzymywać z sobą kontakt. Na szczęście rozwój technologii nam to umożliwia. Dzwońmy do siebie, piszmy z sobą, nie pozwólmy by koronawirus zerwał więzi przez lata nawiązywane.

No i myjmy te ręce! Tęsknię za moimi dziecinnymi latami, gdy bezpośrednio z drzew zrywałem jabłka, czereśnie i zjadałem je brudnymi rękami – nawet nie wiedziałem co to alergia, a co dopiero jakiś koronaświrus.

Ciężko oczywiście znaleźć plusy z tej niecodziennej sytuacji ale ja np. mniej wydaję na paliwo, więcej czytam i nawet rozmawiam z żoną 😉 a do tego prace na ogrodzie posuwają się niezwykle szybko jak na tą porę roku. No i pochwalę się, że codziennie ćwiczę. Zarówno z aplikacją ale też biegam, czy jeżdżę rowerem w pobliskich lasach (choć podobno mają nam to ograniczyć). Pewnego dnia spotkałem na swej leśnej trasie jedną biegaczkę, nawet nie wiem jak wyglądała, miała na twarzy maseczkę!

Znajdźcie sobie w tych wąskich przestrzeniach jakąś swoją własną, w której odskoczycie od problemów dnia codziennego i zagłębicie się w stan, który przyniesie Wam sporo radości, stwórzcie swoją strefę, do której koronawirusa dosłownie i w przenośni nie wpuścicie! Zajmijcie się czymś przyjemnym!

Czekajmy na pozytywne informacje, one niebawem też zaczną się pojawiać! Znów będziemy zajadać te jabłka i czereśnie z drzew! Trzymajcie się!

I pamiętaj!

Photos from Męski Punkt Widzenia's post 23/03/2020

Narty jak rower?

Czy z jazdą na nartach jest jak z jazdą na rowerze? Tego się nie zapomina? Być może, ale nie w przypadku, gdy zamienia się zjazdówki na biegówki. 😉

Zapowiadał się piękny marcowy dzień, od kilku dni umawialiśmy się by wyskoczyć do Jakuszyc i spróbować narciarstwa biegowego. Śledziliśmy pogodę w necie, ta najpiękniejsza miała przypaść na poniedziałek, niestety jak to w życiu bywa, wypadło coś pilnego Maciejowi i wyjechaliśmy we wtorek. Dwie godzinki z hakiem z Zielonej Góry (z kawą po drodze).

Każdy z nas miał doświadczenie z nartami, choć wszyscy ze zjazdowymi, a przecież biegówki też mogą służyć do zjeżdżania!? Oj nic bardziej mylnego, ale o tym za chwilę.

Za radą znajomych, po wjeździe na pierwszy parking w Jakuszycach, pierwsza wypożyczalnia, Pan pyta czy już jeździliśmy, dwóch z nas się przyznało, że i owszem ale tylko na zjazdówkach, trzeci, że to nie pierwszyzna. Nas dwóch dostało narty coś około 220-250 cm długości, porównując ze zjazdowymi carwingami, to jakieś 3 razy dłuższe. Dziwne! Ale skoro narciarstwo nie jest nam obce, to co nam tam! 😉 (koszt wypożyczenia kompletu: narty, kijki, buty – 35zł – cena OK).

Zeszliśmy z parkingu (jakieś 100 metrów), pozostało wpiąć buty w narty i jedziemy! O przepraszam biegniemy, bo wybraliśmy trasę zaczynającą się od podbiegu. Do tego momentu było błogo. W końcu jesteśmy na tych biegówkach! Ciekawość zżerała od środka, jak sobie alpejczycy będą radzić na tych pięknych jakuszyckich trasach. Pierwsze wrażenie, po założeniu nart? Jakieś takie śliskie, świeżo nasmarowane! Super! No i… Benc! Ten z największym doświadczeniem wywija orła, dość mocno uderza „końcówką pleców 😉 ” w śnieg, dwóm pozostałym miny rzedną! (w tym mnie). Nie tak miało być!

No ale, że to podbieg, to może i dobrze, bo pod górkę za szybko nie pojedziemy, można opanować sztukę biegania, wyłapać technikę i później pójdzie już z przysłowiowej górki. No niestety! Kolejne benc! Tym razem ja! Pięć dych prawie na karku, dawno tak nie upadłem. Zacząłem się zastanawiać, jakie są objawy wstrząśnienia mózgu, ale po powrocie do pionu, szybko te myśli odeszły, gdyż należało wzmóc koncentrację by tą pozycję utrzymać jak najdłużej. No i poszło…

Najgorsze było pięć kilometrów, trochę podbiegów, o dziwo konstrukcja narty nie pozwala się cofać do tyłu, stąd te podbiegi wcale nie były takie złe. Tym bardziej, że wszystkie trasy mają tzw. tory, które ułatwiają bieganie. Tereny przepiękne, po kilku podbiegach, bieg na wypłaszczonym terenie sprawiał ogromną frajdę, zwłaszcza, że od dawna nie widziałem tyle śniegu, a tu w zasadzie wszędzie biel.
Można śmiało powiedzieć, po 5-6 kilometrach technika biegowa została opanowana, zwłaszcza, że wzrok przestał być wbity w tory narciarskie, a nagle zaczął zauważać piękno otaczającego terenu, myśli wędrowały już w błogi stan beztroski! Mówię Wam! Wspaniałe uczucie!

Ale!!! Eureka! Skoro były podbiegi, było sporo terenu płaskiego, to żeby wrócić kiedyś do punktu wyjścia, trzeba chyba gdzieś zjechać w dół! No na zjazdówkach, to spoko. Ale biegówki? Takie długie, cienkie? W tych torach? Koniec z myślami w chmurach!!! Jak tu do diaska hamować? Może kijkami? No nie, pługiem w torach? Zacząłem przyglądać się kilku osobom podążającym tą samą trasą tylko w drugą stronę, wyobraźnia zawędrowała mnie w bardzo stromy zjazd bez możliwości hamowania, oj zacząłem się pocić. Obserwacja innych osób podpowiedziała, że są dwa sposoby (Oni mają chyba krótsze narty!), jeden: pół pługa z jedną nartą w torze, a drugi: „wyskoczenie” z torów i co mi tam, pełnym pługiem, jak za dawnych czasów na zjazdówkach. No niestety w obu przypadkach musiałem posiłkować się końcówką moich pleców, czyli tyłkiem. Nie byłem w tym osamotniony, sporo śmiechu wywoływały w nas te upadki, zwłaszcza te, które mocno poplątały nogi z nartami i kijkami i trzeba było pomagać sobie nawzajem, by uwolnić się z tych węzłów niemalże gordyjskich. 😊

Nauka dość szybko przynosiła efekty, już po ok 10 km udało mi się wyprzedzić dwie osoby (co prawda wiek 60+ ale zawsze), a po kolejnym kilometrze kolejną ( wiek -10). Czułem się jak młody Bóg!

Trasy w Jakuszycach zrobiły na mnie ogromne wrażenie, my wybraliśmy taką ok. 12-13 kilometrową, ale jest ich tam dużo więcej. Zdecydowanie polecam to miejsce i nie ma się co bać, bo przygoda to przednia. Z pewnością jeszcze tu wrócę i wówczas dowiem się, czy jest tak jak z jazdą na rowerze. ☝

22/03/2020

Dziękujemy bardzo Wam wszystkim za polubienie naszej strony. Tym samym motywujecie nas do dalszej pracy.

A niebawem...
Na początku marca, gdy akcja ZOSTAŃ W DOMU nie była jeszcze popularna, we trójkę wybraliśmy się na narty do Jakuszyc. Już jutro ukaże się krótka i mam nadzieję zabawna relacja z tej wyprawy. Czy warto tam pojechać, czy z biegówkami jest jak ze zjazdówkami? Już w ciągu kilkudziesięciu godzin przeczytacie o tym na naszej stronie. Oderwijcie się trochę od problemu dnia codziennego!

17/03/2020

Rezonans-dysonans.

Doczekałem się badania rezonansem magnetycznym. Kręgosłup w dwóch odcinkach. Przed badaniem standardowa ankieta ( prawidłowe odpowiedzi zaznacz w kółko). Pamiętam trzy pytania: czy jesteś w ciąży – zdecydowanie NIE, czy masz jakieś metalowe elementy – raczej NIE i czy masz klaustrofobię – mam nadzieję że NIE. Wszystkie NIE w kółeczko! :)
Badanie miało być bezbolesne i to jest prawda. Pomyślałem będzie głośno skoro na start rozdają stopery do uszu – pewnie było ale nie przeszkadza. Badanie trwało około 30 minut czyli bez ruchu w wąskiej rurze. Jeden z bohaterów kreskówki usłyszał ośle nie patrz w dół:) Ja wam radzę nie otwierajcie oczu wcale. Ja otworzyłem i miałem takiego styka :), że same się zamknęły. Zajmijcie myśli, wywędrujcie nimi gdzieś bardzo daleko na spory czas intensywnie, wszystko będzie dobrze. Jedna rzecz która wymagała dużej walki ze sobą: nagle zaczął mnie swędzić nos na początek z jednej później z obu stron – niewiarygodne. W sytuacji kiedy nie możesz się ruszyć, ślinę przełykasz na sygnał obsługi nie możesz podrapać się po nosie, który daje mocne sygnały, że domaga się drapania – wytrzymałem.

Później poszło z górki pomyślałem nawet, że maszyna mogłaby zbadać prostatę jak już tu leżę ale wiem, że nie załatwisz wszystko przy jednym okienku.

Do przychodni trzeba przyjść pół godziny przed wyznaczoną godziną badania. Moja rada nie drapcie się po nosie przez cały ten czas, każdy facet wie, że są rzeczy których nie da się zrobić na zapas! :)

Co na to Maciej i Tomasz?

Maciej:
Nowoczesne technologie budzą we mnie podziw, czy to w medycynie czy też innych dziedzinach. Niesamowite jest to, że wjeżdżasz do jakieś tuby, co prawda głośnej, a po jakieś chwili już wiadomo „co masz w środku kotku”. Badanie bezbolesne, ale odczucie pewnego dyskomfortu z uwagi na małą przestrzeń jednak jest, wiem bo przeszedłem badanie rezonansem magnetycznym, swoje jednak do tego badania musiałem odczekać.

Tomasz:
Dokładnie 15 lat temu przechodziłem to badanie, tekst Kazimierza przypomniał mi o pojawieniu się wówczas dziwnych klaustrofobicznych emocji, ale najbardziej utkwiło mi w głowie inne doświadczenie z tego badania. Przystępując do niego, niezwykle profesjonalna pielęgniarka zerkając na mnie rozebranego do samych majtek, poprosiła bym zdjął dodatkowo… nie nie, nie majtki! Łańcuszek z szyi!
W urządzeniu tym wytwarzane jest podobno bardzo silne pole magnetyczne. Gdy już wjechałem do tej ciasnej przestrzeni (rury), przez głośnik dostałem informację, że badanie się rozpoczyna. I w tym samym momencie przekonałem się, że pole magnetyczne ma ogromną moc. Prawa ręka, w zasadzie palec serdeczny prawej dłoni niemal przykleił się do ściany tej „rury” w której leżałem. Niestety zapomniałem o obrączce! Wyciągniemy z tej sytuacji jakiś morał? Może, że to nieprawda, iż żonaci mężczyźni tak często chowają obrączki? 😉

Chcesz aby twoja osoba publiczna była na górze listy Osoba Publiczna w Zielona Góra?
Kliknij tutaj, aby odebrać Sponsorowane Ogłoszenie.

Kategoria

Strona Internetowa

zenia.blog

Adres

Zielona Góra
65-001

Inne Bloger w Zielona Góra (pokaż wszystkie)
AleBro AleBro
Zielona Góra, 66-006

Instagram : abroslawska social media, content creator🌟 triki reels✨️

Autobusy Zielona Góra Autobusy Zielona Góra
Józefa Bema 5
Zielona Góra, 65-001

Autobusy Zielona Góra na chwilę obecną tylko się skupimy na MZK Zielona Góra a z czasem rozwin

emiliazadworna.pl emiliazadworna.pl
Zielona Góra

BLOGERKA, TRENERKA UMIEJĘTNOŚCI PSYCHOSPOŁECZNYCH, PROJEKTANTKA WNĘTRZ, POSIADACZKA HASHIMOTO

greckie_kefi greckie_kefi
Zielona Góra

🇬🇷 Strona o Grecji: www.greckiekefi.pl ⛵ Czarter jachtów w Grecji ✈️ Konsultacje podróżnicze

luuizkab luuizkab
Zielona Góra

� testomaniaczka kosmetyków i nie tylko � łowczyni darmowych próbek � konkursomaniaczka

Małecki Adam Małecki Adam
Zielona Góra Ulica Sosnowa 1
Zielona Góra, 66-006

Lubię wycieczki turystyczno-krajoznawcze ,wycieczki górskie,wycieczki rowerowe,leśne spacery. Prowadzę sprzedaż różnych towarów - elektronika,sport,suplementy diety,zdrowie,obuwie,...

Winogrodnik Winogrodnik
Racula Glogowska 56
Zielona Góra, 66-004

na winnicy, w piwnicy, przy stole i na winnym szlaku

Black Label Devices Black Label Devices
Zielona Góra

Strona poświęcona ręcznej budowie efektów gitarowych i nie tylko. :)

Andreas Sachs Andreas Sachs
Generała Madalińskiego 13
Zielona Góra, 65-310

POETA ...na pełen etat.

Fit BloGdyna Fit BloGdyna
Zielona Góra

Doświadczaj życia 🫶 Jesteś kreatorem własnego życia 🫶 Zacznij czuć, a więcej doświadczysz 💫

Hopster Blog Hopster Blog
Zielona Góra
Zielona Góra

Piwne newsy, recenzje piw, transmisje na żywo z festiwali piwnych