Zielona karma
Contact information, map and directions, contact form, opening hours, services, ratings, photos, videos and announcements from Zielona karma, Kitchen/Cooking, .
Wybaczcie, trochę zapomniałam o tym miejscu, które tu stworzyłam. Raczej nie planuję w najbliższym czasie wrzucać przepisów, a przynajmniej żadnych skomplikowanych. To, co będę miała wspólnego z zieloną karmą to jej sianie, sadzenie, doglądanie i zbieranie. Czasem też zbieranie tego, co wyrosło zupełnie samo.
Pewnie wpadnie tu czasem jakieś ogrodnicze zdjęcie, choć regularności nie obiecuję. Jak coś napiszę to o moich próbach i ich przebiegu, na pewno nie z pozycji eksperckiej. Może też być tak, że po tym wpisie znów długo nic się nie pojawi. Albo raz będą urocze kwiatki bez komentarza, kiedy indziej podniosły apel o tym, że chwasty nas uratują. Swobodnie więc odlajkowujcie jeśli to nudy lub lajkujcie jeśli właśnie to Was interesuje.
Obrazek za Można panikować
Tak jak obiecałam, zaczynam na nowo ze smakołykami ze spacerów. Przed Wami przytulia - marzanka wonna. Jest spokrewniona z przytulią, która nachalnie się przytula (można ją przynieść na spodniach ze spaceru), ta jednak nie ma takich właściwości. Ma za to urocze białe kwiatki i kolejne warstwy okalających równomiernie łodygę drobnych, podłużnych listków. Można ją spotkać i w lesie i na łące. Rośnie łanami, jest całkiem powszechna i można z niej korzystać - była pod ochroną do 2014 roku ale już nie jest.
Korzystam z niej czasem wrzucając ją do sałatek - jest smaczna, szczególnie młoda (najlepiej zanim zakwitnie, zrywana od samej góry) jednak lepiej używać jej przyprawowo, w połączeniu z innymi roślinami bo ze względu na zawartość kumaryn może wywołać ból głowy (nie zrobi nam wielkiej krzywdy dopóki nie zjemy jej jakoś mnóstwo ale będzie lekko toksyczna. Z kolei w mniejszej ilości ziele bywa stosowane leczniczo. Różański (rozanski.li) pisze, że wodne wyciągi z przytulii działają regulująco na wypróżnienia, moczopędnie, rozkurczowo, uspokajająco i żółciopędne. Po szczegóły zapraszam już bezpośrednio do niego, sama nie jestem zielarką a raczej smakoszką ziół, dlatego ode mnie możecie tylko dowiedzieć się, że kwiaty marzanki mają bardzo słodki zapach, trochę karmelowy a trochę przypominające lilak. Można więc wykorzystać w herbatce albo zrobić z nich potpourri, jak kto lubi:)
Więcej szczegółów zielarskich tutaj: https://rozanski.li/369/galium-odoratum-l-scopoli-przytulia-wonna-jako-zrdlo-krzemu-przyswajalnego-i-irydoidw/
Wegańska herbatka z dżdżownic
Dopiero co biegałam po śniegu i lodzie, dziś obserwuję codziennie zmieniający się krajobraz. Leszczyna kwitnie od ponad miesiąca, jak to leszczyna. Na innych drzewach pączki, które teraz jeszcze są zamknięte już za chwilę zaczną z dnia na dzień otwierać się i zaskakiwać w każdym tygodniu nowymi kolorami i zapachami. Tyle wyczekiwania i codziennie tych samych widoków a już zaraz będzie trzeba bardzo uważać, bo wystarczy na chwilę przymknąć oczy i obudzimy się w lecie! O tej porze roku często boję się, że coś mnie ominie, jeden spacer mniej i nie spotkam jakiejś rośliny o bardzo krótkiej wegetacji - introwertyczna wersja FOMO.
Dziś to, co internet lubi najbardziej czyli kotki:)
O zjadaniu będzie kiedy indziej. Ale można!
Zaczyna się!
Wciąż tu jestem, dłuższe posty kiedyś wrócą, tymczasem jest świetny moment na wypijanie tych wszystkich zgromadzonych ziółek, polecam na jesienne wieczory, poranki i całe dnie.
I jeszcze jeden czerwony jesienny owoc: dzika róża. Tak sobie myślę, że owoce dojrzewają jesienią właśnie dlatego, że teraz są najbardziej potrzebne. Kiedy jest coraz chłodniej, wilgotniej i coraz mniej słonecznie, witamina C pomoże wzmocnić odporność. Jej zawartość jest znacznie wyższa niż w innych popularnych źródłach, jednak żeby móc ją wykorzystać, trzeba uważać: ważne jest kiedy zbieramy owoce i jak je przechowujemy. Wysuszone na świetle, w zbyt wysokiej temperaturze czy przemrożone i przemoczone mogą mieć znacznie mniej witaminy. A najlepsze są oczywiście świeże, dlatego zbierając owoce prosto z krzaka warto zjeść choć kilka świeżych. A nawet nie zbierając, po prostu sięgnąć po jeden lub dwa owoce podczas spaceru. A żeby je zachować, zawsze można zrobić sok, syrop, nalewkę lub zasuszyć na napar. Proporcje sprawdzam u Różańskiego, stamtąd też pochodzą informacje, które przytaczam, polecam więc zajrzeć tu: https://rozanski.li/2215/owoc-dzikiej-rzy-fructus-rosae/ Tam przeczytacie też, że owoce dzikiej róży to nie tylko witamina C, ale też pełno innych związków: witaminy A, E, B1, B2, PP, B6, karotenoidy, pektyny, flawonoidy. Niezły koktajl.
Głóg. Wczoraj były wspominki wakacyjne, dziś obrazek jesienny. Takich owoców nazbierałam dla Dziadka, będzie z nich herbatka na serce. (Niezupełnie prosta herbatka - napar. Różański mówi, że z owoców raczej odwar, czyli zalać, zagotować, odczekać pół godziny i dopiero wtedy jest gotowe.)
Zbierając można oczywiście podjadać. No i oprócz herbatek głóg nadaje się na nalewki i przetwory (chociaż wyjmowanie pestek z małych owocków mnie trochę przerasta;)
Więcej info o przygotowaniu i dawkowaniu zwykle sprawdzam u Różańskiego, tutaj: https://rozanski.li/297/glg-crataegus-w-fitoterapii/
Jeżeli macie owoce zachowanie jeszcze z wiosny, to z nich można zrobić napar:)
Mały powrót do przeszłości, obiecywałam migawki z wakacji. W lecie nazbierałam dziurawca, w sam raz na jesień.
Jeżeli chcecie stosować dziurawiec (dziurawiec pospolity, hypericum perforatum) na jesienne smętki, warto pamiętać, że substancje aktywne, które mogą mieć działanie przeciwdepresyjne (hiperforyna, hiperycyna, flawonoidy) nie rozpuszczają się w wodzie, potrzeba tu alkoholu lub oleju. Odpowiednio przyrządzony, dziurawiec może pomóc na okresowe obniżenie nastroju i nerwy, jednak w poważniejszych przypadkach nie radzę zbyt pochopnie rezygnować z leków na receptę. Z kolei napar z ziela dziurawca, choć nie wpływa na nastrój, może działać uspokajająco na układ pokarmowy. Dokładne informacje polecam sprawdzać u doktora Różańskiego, który wymienia jeszcze więcej ziół przeciwdepresyjnych: https://rozanski.li/372/ziola-w-depresji-herba-antidepressiva/
Jak rozpoznać, że to właśnie dziurawiec? Jak sama nazwa wskazuje - po dziurkach. Można je zauważyć patrząc na liście pod słońce, jak na drugim zdjęciu.
Racuchy z jabłkami w wersji bezglutenowej.
Przygotowanie: wszystko tak samo jak w przypadku gryczanych blinów, które wrzucałam poprzednio. Zamiast soli i zielonych przypraw dodałam cynamon, ekstrakt waniliowy, trochę ksylitolu (można dodać cukier, inne słodzidło, co Wam się podoba) i pokrojone jabłka. Nie smakują dokładnie tak jak babcine z ciasta naleśnikowego ale i są całkiem pyszne w swoim stylu. No i bezglutenowe, bezpieczne, zdrowe:)
Jeszcze raz po kolei:
- kasza gryczana niepalona zalana wodą na dzień-dwa
- cukier lub inne słodzidło, cynamon, inne ulubione przyprawy do słodkich rzeczy (do części dodałam mieszankę do piernika, do części ekstrakt waniliowy)
- można dodać odrobinę oleju, nie trzeba
- blendujemy wszystko razem
- smażymy jak naleśniki
Pamiętacie banalnie prosty przepis na chleb gryczany? Jeżeli tak to z łatwością zrobicie też te placki śniadaniowe - wariację na temat blinów.
Przygotowanie samego ciasta wygląda tak samo jak w przypadku chleba:
- zalewamy kaszę gryczaną wodą
- czekamy cierpliwie (dzień-dwa)
- blendujemy z przyprawami
… i to wszystko!
Takie ciasto jest tak uniwersalne, że można je wlać do foremki i upiec jak chleb, można też wylać na patelnię i stworzyć takie oto naleśniczki. Smacznego!
Długo byłam w lesie to teraz będą tu często wpadać migawki wakacyjne, żeby trochę rozjaśnić jesień. Pewnie na przemian ze zdjęciami typowo jesiennymi. Tu na przykład idę sobie lasem a pod nogami mam cały dywan jedzenia!
Dziś podobno DZIEŃ WEGETARIANIZMU!
Wszystkie przepisy, które tu prezentuję są całkowicie pozbawione produktów zwierzęcych ale wiem, że czytają mnie osoby, które z różnych powodów nie są (jeszcze?) w pełni wegańskie. Szanuję wasze wybory i choć całym sercem chciałabym promować weganizm to zawsze cieszy mnie kiedy grono osób ograniczających w jakimś stopniu cierpienie zwierząt się powiększa. No i sama długo byłam wegetarianką! Niemniej, skoro już tu jesteście, nie mogę nie zaproponować pomysłów na zastąpienie nabiału:) Wrzucam ulubione zdjęcia, linki do starych przepisów będą w komentarzach.
A w lesie można upolować kurczaka
https://www.instagram.com/p/CEzFuQogm9v/
Skąd białko? Kiedy to pytanie skierowane jest do weganek i wegan to zostało już tak wyśmiane i tyle razy odpowiedziane, że nie ma się nad czym rozwodzić. Zresztą trzeba się nieźle postarać, żeby mieć go naprawdę za mało. W przypadku dzikiej diety sprawa jest nieco bardziej skomplikowana. Wprawdzie nie zamierzam odżywiać się wyłącznie z łąk, cieszę się jednak kiedy mogę się podzielić roślinami, którymi można się najeść:) Wiadomo, te wszystkie zielone listki są spoko ale skąd kalorie? Tu na pewno z pomocą przychodzi skrobia zawarta w korzeniach, idzie jesień i może o tym będzie więcej w najbliższych tygodniach. Tymczasem jeszcze jedno wspomnienie z Bieszczad i nasionka pełne białka.
Na zdjęciu NIECIERPEK GRUCZOŁOWATY, inaczej HIMALAJSKI. W Polsce można go spotkać w dużych ilościach na południu kraju, na przykład w Bieszczadach i lepiej nie namawiać go do rozprzestrzeniania się na innych terenach, gdyż jest rośliną bardzo inwazyjną. Jest dość wysoki i może tworzyć całe łany. Tym bardziej warto go wykorzystywać. Jako pokarm wykorzystujemy nasiona. Kiedy są jeszcze młode, możemy zbierać całe torebki nasienne, mają łagodny smak. Kiedy nasiona dojrzeją, torebka nasienna po ściśnięciu „wybucha” i rozrzuca nasiona, należy więc ostrożnie je zbierać i zdążyć złapać. Samo zbieranie jest niezłą zabawą. Zebrane nasiona można wykorzystać do posypania gotowego dania jak sezamem czy słonecznikiem. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zebrać ich więcej i wykorzystać jako podstawę dania, trzeba tu jednak nieco cierpliwości. Ja bywam niecierpliwa jak niecierpek i większość zebranych nasion zjadam od razu.
Garść moich ulubionych zielsk poleca się na śniadanie.
Na pierwszym zdjęciu żółtlica, na drugim lebioda. Trzecie to miks powyższych z cieciorką i odrobiną czarnej soli i pieprzu. Można dorzucić innych przypraw, cebulkę (na przykład upieczoną), co kto lubi ale bez przesady, nie ma co zagłuszać smaku. Banalnie proste. Dawno nie jadłam tak dobrej pasty śniadaniowej.
Bardzo lubię opowiadać o dzikiej kuchni jadalnej. Jest zdrowa, jest za darmo, jest zwykle w miarę smaczna. Ale nie oszukujmy się, większość dzikich roślin ma w sobie pewną gorycz, do której trzeba się przyzwyczaić. (To nic złego. Gorzkie smaki są nam potrzebne. Ale no wiadomo, że czasem mamy ochotę na łagodniejszy smak). Te nie mają. Serio, akurat te listki są łagodniejsze niż szpinaczek a rosną WSZĘDZIE. Pełno ich nawet w mieście ale polecam jednak wybrać się na łąkę i zebrać nieskażone.
ŻÓŁTLICA, a konkretniej żółtlica drobnokwiatowa to roślinka, którą na pewno kojarzycie z chodników czy parkingów. Jest też popularnym "chwastem" - już pewnie wiecie, że nie lubię tego słowa ale na pewno zdarza jej się rosnąć między uprawianymi roślinami, ten bukiecik na przykład wyrwałam spomiędzy buraczków na działce.
LEBIODA, inaczej komosa biała to kolejny "chwast" czy też roślina ruderalna, którą na pewno kojarzycie z przydroży. Jej młode liście można zjadać w sałatce, a starsze i nasiona też są cenne (białko w nasionach!), jednak warto je poddać obróbce termicznej (niektórzy radzą wręcz odlać wodę po gotowaniu, żeby pozbyć się trujących składników. Jeżeli zamierzacie zjeść jej więcej to na pewno tak zróbcie!)
Wakacje są, zamiast pisać wolę jeść i BYĆ.
Garść dzikości z pozdrowieniami z Bieszczad. (internet jak dobrze zawieje i słońce zaświeci, za to pożywienia pod dostatkiem)
Kiedy mnie tu nie ma to też jem a czasem nawet robię zdjęcia. Teraz będzie nadrabianie:) Na początek zapiekane gołąbki/dolmy, z których byłam wyjątkowo zadowolona.
W środku: Kasza gryczana, pokrojona włoszczyzna, cebula, czosnek, wszystko ugotowane, częściowo zblendowane ale nie za dokładnie, dowolne ulubione przyprawy (u mnie liście laurowe i ziele angielskie w gotowaniu, majeranek, szczypta soli i pieprzu)
Do owinięcia użyłam liści winogron zerwanych na działce. Wystarczy zerwać duże liście, nie za stare bo mogą być trochę łykowate, zalać je na chwilę gorącą wodą i można zawijać. (takie zawijane kopertki, trochę jak spring rollsy)
Sos to podsmażona cebulka zagotowana z przetartymi pomidorami, przyprawy prowansalskie
Na końcu posypałam na wierzchu własną posypką - wegańskim parmezanem
Zapiekłam to wszystko w piekarniku ale nie trzeba jakoś bardzo długo, wszystko już było wcześniej poddane obróbce termicznej, chodzi o zespolenie i zamienienie tego w zapiekankę.
Jeszcze jedno śniadanie bardzo koperkowe. Przepis już kiedyś był ale wracam do niego regularnie.
https://www.instagram.com/p/CC26M__hhC2/?utm_source=ig_web_button_share_sheet
Krótki wpis śniadaniowy. Prostota rządzi.
Czasem wydaje mi się, że powinnam tu dzielić się jakimiś super wyrafinowanymi przepisami albo zaawansowaną wiedzą zielarską, której nie mam, poprzedzoną dogłębnym researchem. A czasem zjadam zwykłe, ponadczasowe połączenia smaków, w których nie ma nic odkrywczego ale są po prostu przepyszne.
Na zdjęciu zielona pasta kanapkowa w kilka minut. Ciecierzyca (najlepiej namoczyć i ugotować wcześniej, wcale nie zajmuje to czasu, trzeba tylko dzień wcześniej na to wpaść. A od czasu do czasu w sytuacjach kryzysowych ratuję się słoikową) + cebulka dymka ze szczypiorkiem + duużo koperku. Ten koperek to wszystko, można nawet nic już nie dodawać. Albo odrobinę czarnego pieprzu i małą szczyptę czarnej soli (dodaje fajny smaczek ale nie jest konieczna). I tyle. Zblendować wszystko i na kanapki.
Takie smakołyki powędrowały wczoraj do mojej ukochanej nauczycielki śpiewu. Raczej nie zamierzam tak natychmiast otwierać jakiejś masowej produkcji ale miałam ochotę podzielić się tym, że dość mnie cieszy zarówno dostawanie jak i dawanie takich własnoręcznych prezentów czy wymienianie się efektami własnej pracy za pracę innych osób. To ostatnie to w ogóle jest super, i wygodne jak i jako idea bardzo mi się podoba. (to akurat chyba wiecie, wciąż większość osób lubiących tę stronę to moi bezpośredni znajomi/e, więc mniej więcej wiecie czego się po mnie spodziewać)
Jednym z moich ulubionych prezentów na wszelkich imprezach jest wegański ser, który już parę razy się tu pojawiał. Ale on jednak bywa kłopotliwy: potrzebuje odpowiedniej temperatury, może się zepsuć czy rozpłynąć, ciężko z nim przejechać zbyt daleko w upale. A tutaj wrzucam takie dość efektowne rzeczy, które nie mają szczególnych wymagań. Te czarne kostki to słodkie ulepki powstałe ze zmiksowania przepisu na nutellę (ale bez mleka roślinnego) z proporcjami pasującymi bardziej do kulek mocy. Polecam własne eksperymenty. Z kolei słoiczek chowa w sobie jedną z moich wegańskich tajnych sztuczek, czyli wzmacniacz smaku i obiad instant w jednym, słoik ratujący w przypadku niebezpiecznej kombinacji głodu z lenistwem lub po prostu sposób na doprawienie makaronu z sosem pomidorowym. Polecam trzymanie takiej mieszanki w kuchni. Komuś przepis? Spiszę co tam wrzucam i aż chyba zasługuje na osobny, swój własny post:)
Dziś wybieram się na porzeczkobranie, w związku z czym przypominam sobie co już z porzeczek zrobiłam i wyszło. A wyszło na przykład takie ciasto dla siostry. Smakowało nawet tym, którzy zwykle ostentacyjnie wegańskich nie ruszają, ot tak, dla zasady;)
Niestety, sekret tkwi w tym, że ciasto nie jest jakieś szczególnie zdrowe i jest bardzo, bardzo słodkie. Jak pewnie wiecie, staram się jeść oprócz tego, że w miarę etycznie to też w miarę zdrowo. Raczej mniej niż bardziej przetworzona, raczej bliższe niż dalsze produkty. Jednak kiedy robię deser to chcę, żeby był faktycznie deserem. Porzeczki są pyszne ale nie wiem jak wy, ja jednak zdecydowanie wrzuciłabym je do kategorii "kwaśne" a nie "słodkie". W dzieciństwie wszystkie owoce jadałam z cukrem. Nie tylko porzeczki ale i jagody czy truskawki. Wyglądały jak przysypane śniegiem a cukier chrzęścił między zębami. Im jestem starsza tym staram się używać mniej sypkiego cukru, co jednak absolutnie nie znaczy, że nie słodzę. Kwaśne porzeczki najbardziej pasują mi do banana albo do słodkiej jak ulepek pasty z daktyli. To ostatnie połączenie na załączonym obrazku.
PRZEPIS NA KRUCHE CIASTO PORZECZKOWE
Ciasto kruche:
- 2 szklanki mąki (u mnie szklanka jaglanek i szklanka amarantusowej)
- 2 "jajka" z chia (łyżka ziarenek zalana gorącą wodą, czekamy aż napęcznieje. Można użyć lnu albo babki)
- pół łyżeczki proszku do pieczenia
- cukier do smaku, może być też waniliowy
- olej: u mnie łyżka kokosowego i 3-4 łyżki zwykłego rzepakowego. Takie akurat miałam, dodaję je w różnych proporcjach i zawsze jakoś wychodzi
- jeśli się nie sklei dolewamy jeszcze trochę wody lub mleka roślinnego
Ciasto zagniatam, wygniatam na blaszkę, wstawiam do piekarnika (180 stopni) na jakieś 15 minut (to wszystko zależy od piekarnika, sprawdzam czy się upiekło i pilnuję czy się nie spala)
Część ciasta można zostawić na wierzch i zrobić z niego kruszonkę. Do kruszonki dodałam trochę więcej cukru kokosowego i trochę cynamonu.
Masa porzeczkowa: po prostu blenduję porzeczki, jakieś 2 szklanki, ze szklanką suszonych daktyli. Bez namaczania, chodzi o to, żeby daktyle wypiły trochę soku z porzeczek i oprócz posłodzenia zapewniamy sobie też zagęszczenie masy. Masę wykładamy na podpieczone ciasto, na wierzchu trochę kruszonki i hop do piekarnika jeszcze na 15-20 minut.
Tak, tracimy orzeźwiającą kwaśność, składniki odżywcze i w ogóle smak lata. Ale czasem warto. Jeśli chcemy, zawsze można na wierzchu przybrać ciasto jeszcze świeżymi porzeczkami, też będzie super!
Planowałam dziś napisać post o tym dlaczego wiedza o dzikiej kuchni jest ważna. Skończyło się póki co na jedzeniowych zbytkach.Takie wycinanki z nudów, żeby było ładnie. Pomidor+cukinia= zielona różyczka.
Dalszy ciąg cyklu o tym co zjeść bez dostępu do działki i rynku - tym razem będzie bardzo odżywczo!
Często dzielę się dzikimi listkami, różnym zielskiem, którego można używać w sałatce, jako przyprawy lub ze względu na właściwości zdrowotne. No i tego jest mnóstwo, niektóre bardziej, inne mniej smaczne - jednak wydaje mi się, że więcej jest liści, które możemy zjeść niż tych, których nie możemy. Pojawia się tu jednak klasyczne pytanie, nieobce żadnym wegan/k/om: "Skąd bierzecie białko?" No i tu pojawiają się strączki, które jednak trzeba sobie wyhodować lub kupić. Jasne, sama często używam suchego grochu czy soczewicy, dziś jednak chciałabym podzielić się roślinką, która pochodzi z łąki i może dostarczyć podobnych składników odżywczych. To wyka. Należy do roślin bobowatych, podobnie jak fasola, soczewica czy groch i podobnie jak ona wykształca nasiona bogate w białko. Ziarenka nie są zbyt wielkie, zaznaczam jednak, że zdjęcia są sprzed ponad miesiąca (ucieszyłam się wtedy, że znalazłam je tak wcześnie - teraz wciąż są, można ich znaleźć więcej, niekoniecznie znacznie większych). Żeby przygotować michę pasztetu dla większej grupy trochę musiałabym się nałuskać, jednak jako dodatek białkowy do dzikiej sałatki sprawdzi się świetnie!
Jak zwykle zachęcam do własnych poszukiwań i życzę smacznego:)
Kruche z kremem cytrynowo-lawendowym.
Podobno piszę za długie posty.
No to proszę, zdjęcie:)
Już niedługo chyba wrócę z nowymi wpisami ziołowymi. Tymczasem zdjęcie obiadku bardzo kapustnego, bo jest w nim jednocześnie kapusta, liście kalarepy i kalafior.
Przepis - trudno mówić o przepisie bo prawie żadnej pracy w tym nie ma. Kalafiora surowego kroję na plastry (te z głębem zostaną w jednym kawałku, te z boku się rozpadną ale każdy kształt jest pyszny), mieszam oliwę z odrobiną cytryny albo octu (tu był ocet balsamiczny), polewam i wkładam do piekarnika. Oczywiście można to dłużej marynować, dodawać przeróżnych ziół, panierować - też będzie super i jest pełno takich przepisów. Wpiszcie sobie „stek z kalafiora” i pewnie na każdym blogu będzie własna wersja;) Ja chciałam tylko pokazać, że pójście na łatwiznę czasem jest bardzo spoko!
A pod kalafiorem: kapusta, łodygi i liście kalarepy, smażone tofu, wiórki kokosowe, kurkuma i curry, pieprz, kminek.
Kminek tu mocno robi robotę plus oczywiście pomaga trawić tą górę różnych kapustnych warzyw:)
Oto bukiecik z poprzedniego obrazka w wersji na talerzu. Kasza gryczana niepalona i same dodatki z łąki, nawet szczypty soli nie dosypałam. Do gotowania dodałam młodą przytulię i bluszczyk kurdybanek, na koniec wmieszałam sporą garść kwiatów rzeżuchy łąkowej, część zostawiłam do dekoracji na wierzchu. Danie bardzo łagodne ale nie bez smaku, ja tam lubię sobie wyczuć te subtelności a jak ktoś potrzebuje to sobie posoli na talerzu:) Dokładkę polałam tahini ale głównie po to, żeby dodać sobie tłuszczu i kaloryczności choć smakowo też całkiem nieźle się komponowało.
Smacznych spacerów dla wszystkich!
Czasem wyjadam pszczółkom i robaczkom z talerza.
Szczaw. Brzydki taki, poobgryzany… czyli najwyraźniej komuś smakuje. Myślałam przez moment, żeby wybrać do zdjęcia najkształtniejsze listki ale chyba byłoby to niepokojące gdyby nikt nie chciał ich zjadać. Zrywając oczywiście trochę im zostawiłam:)
Szczaw to jedna z tych kilku roślin, które umiałam rozpoznać jako miejskie dziecko, chociaż związek między kwaśnymi listkami na trawniku a przygotowywaną przez Babcię zieloną zupą był dla mnie dość długo mętny (mniej więcej tak jak przez pewien czas między uroczymi zwierzątkami a mięsem na talerzu).
Szczaw widuję gdzieniegdzie dość obficie na trawnikach miejskich, nie polecam jednak żywić się tym, co rośnie zaraz przy drogach, bezpieczniej jednak przejść się na łące. Ten trafił do pożywnej sałatki z soczewicą, której nie zdążyłam nawet zrobić zdjęcia ale uwielbiam go przegryzać ot tak, z krzaczka podczas spaceru. Pasuje też po prostu na kanapki, do pesto - wszędzie tam, gdzie użyłabym szpinaku czy innych liści, pamiętając jednak o bardziej kwaśnym smaku. Ma w sobie pełno cennych witamin i związków mineralnych, jednak jest w nim też kwas szczawiowy, warto więc jedząc go uzupełniać też dietę o coś, co zawiera dużo wapnia i nie przesadzać z nim jeśli mamy problem z nerkami.