Czajnik

Czajnik

Moje, nasze, ich życie w Chinach

02/09/2021

💪

19/08/2021

💪

11/08/2021

🌍

08/08/2021

🇲🇲 🌍 💪💯

07/08/2021

🌍

23/05/2021
08/05/2021

19/12/2020

Nothing dances better than her

Photos from Czajnik's post 15/10/2020

母亲
/mu?. qin/ =
MAMA

Przyleciałam na stary terminal, biegiem wskakuję do shuttle busu, który wiezie moje bijące serce na nowowybudowany terminal 3, który ma na dzień dobry zwalić z nóg świeżoprzybyłych uczestników Olimipady w Pekinie i odebrać im i tak znikome szanse na medale. Tu rządzi nowe, a nowe znaczy chińskie. Bus dowozi mnie na trzeci poziom, na którym ich nie ma. Wjeżdżam ruchomymi schodami na najwyższe piętro budynku, gdzie znajduje się sala przylotów, na szczęście jest pusto i widzę szalenie skupioną na kadrowaniu czegośtam Jego. Nie są razem. O kurde. Ucieszona, że dojechały wykrzykuję słowa powitania tuż za plecami Jego i dostaje naganę, że nie należy się tak witać od Jego, no i że kazałam tak długo na siebie czekać od Mojej. Ładuję cały bagaż na wózek i staram się dowiedzieć z jakiego terminalu mamy lot powrotny do Yantai. Drepczą za mną małomówne i zmęczone lotem. Pakuję nas do złej windy, jedziemy bez sensu góra-dół, a potem bez sensu shuttle busem na stary terminal, bo jednak odlot mamy z nowego. Super! Każę im szybko wyładować-załadować walizki i szybkim truchtem pokonać kolejne kilometry. Głowy im się kiwają w zmęczeniu, zdziwieniu, zadowoleniu, że są na miejscu, że jestem obok. Pijemy jakąś kawę, zjadają jakieś ciastka, popycham je w kierunku kolejnej odprawy paszportowej, kolejnej bramki. Są obojętnie zgodne, zadowolone, że popycha je ktoś kogo znają, że nie muszą się martwić o podróżowanie po chińsku. Przechodzę przez fotokomórkę, a z bagażu podręcznego Jego i Mojej celnik wyjmuje skitrane buteleczki z winem. Nie wolno. Na chwilę ożywiają się, tłumaczą zdegustowanym polskim i migowym, że dostały w prezencie w ramach przyjaźni z obsługą samolotu, wyrażają niepochlebną opinię o chińskich dziwnych celnikach i zniesmaczone całą chryją, udają się energicznie zeźlone w kierunku kolejnej bramki. Jeszcze jakiś czas dezaprobują nieudany szmugiel i żałują zmarnowanego alkoholu. W samolocie Moja widzi drzewa za oknem i usiłuje położyć swoje okulary na głowie siedzącej przed nią Chinki. Jego nie widzi drzewa Mojej i prostuje jej kręte ścieżki myśli. Moja z szumem silników pogrąża się w swój skatowany letarg, który wisi jej na rzęsach i deformuje słowa. W taksówce do domu komentują drogę. Moja z pełnym przekonaniem opisuje mijane Karwiny i Chylonię, Jego odczytuje napisy i rozpoznaje stacje przekaźnikowe.
Witamy się ze stróżem, któremu Jego liczy zęby - rachunek jest prosty, daje radę i nadaje mu przydomek: Ząbek, Moja godzi się z windą w gdyńskim bloku.
Niesprawiedliwy przydział łóżek kończy się aktem miłosierdzia ze strony Jego, która pozwala zmęczonym zwłokom Mojej objąć w posiadanie jedyny pokój gościnny. Jego zajmuje szezlong w dużym pokoju, z którego rozciąga się widok na szarą mgłę stanowiącą morze z niebem w jednym. Przydzielam im zadanie umycia się i rozpakowania, a sama pędzę do pracy. Zadanie wykonujemy połowicznie: ja udaję, że uczę, one udają, że się myją. Jego grzeje wodę w garnku do jajek, Moja sieje spustoszenie w naszej łazience szukając tam ciepłej wody. Niestety bojler się zbuntował, nie zrozumiał po polsku. Staram się znieczulić na rozgardiasz rozwieszonych w dziwnych miejscach dziwnych ciuchów, na podpierające ściany butelki, pudełka, w których goszczą nieznajome płyny, tabletki, na buty poza granicami butów. Myślą biczuję się w porządku alfabetycznym, żeby nie dać się zwariować.
Mamy, oddaje Wam na miesiąc w posiadanie moje Chiny.

06/10/2020

/wei sheng jian you wen ti/=
W łazience jest problem

Tamara-Słoń stara się bezskutecznie przepchnąć swoje gabaryty przez normalnie wąskie drzwi do sypialni. "Cicho", dla Tamary-Słonia nie istnieje, bo po pierwsze: przecież wcale nie jest tak wcześnie, po drugie: jak się Ktoś obudzi, to przecież normalne jest, że zaraz może zasnąć z powrotem, bo u normalnych Tamar poduszka plus głowa równa się sen. Więc ociera się Tamara-Słoń bez skrępowania o framugę drzwi do sypialni, nie wyrabia zakrętu 90 stopni i zahacza barkiem o drzwi do łazienki, które odbijają się od ściany. Rumor otwiera moje wpółprzymknięte powieki, które sen stara się natychmiast zamknąć, jednocześnie trzymając silną ręką moje bezwładnie rozrzucone ciało w pozycji nieruchomej. Wracam do snu, w którym Tamara-Rycerz nalewa mi filiżankę kawy i poprawia dziki goździk w maleńkim wazoniku, szepcząc mi do ucha:
- Ktoś zapchał ubikację.
No i po goździku, z Rycerza zostaje Słoń z ręką, w której tkwi półmetrowy przepychacz do toalety. Sądzę, że poinformowanie mnie o 6 rano, że w jednej z łazienek nie ma chwilowo swobodnego przepływu wody w muszli klozetowej musiało zrobić Tamarze dobrze. Po chwili słyszę odgłosy przepychania stojącej wody, zasysania i wirowania swobodnej kaskady. Już niewiele minut dzieli mnie od ponownej szamotaniny w drzwiach i komunikatu wypowiedzianego wprost do ucha:
- Zrobione.
Moje ciało wciąż śpi, ale zwoje mózgowe już zaczęły swoją codzienną walkę o przetrwanie, swoja morderczą bitwę o przeżycie bez rannej kawy przyniesionej do łóżka o bezwzględnej 6 rano w obcej chińskiej sypialni. Wczoraj Hui* wlała dezynfekujący środek do toalety i nikt z niej nie korzystał cały dzień, jakim więc cudem rano budzą mnie zapchane kłopoty?
- Bo ja skorzystałem i już nie chciało się spuścić. Ale to już było zapchane.
Nie zgadzam się z logiką myślenia Tamary. Niby jaki Ktoś zapchał jej ubikację w nocy a następnie kazał jej o wszystkim powiedzieć mnie? I gdzie do cholery jest ta kawa?! Tamara zażegnała problem i zadowolona poczłapała do kuchni po miskę płatków, a ja czuję się zrobiona w trąbę. Tamara narozrabiała, a następnie usunęła skutki swojej zbrodni, tylko po co ah po co wciągnęła mnie w to wszystko? Wniosek jest oczywisty, choć zaspany: Tamara mnie kocha; wciąż pragnie zaimponować swojej kobiecie. Przecież nieczystości i hydraulika to wybitnie męskie zajęcie, zdefiniowanie problemu i poradzenie sobie z nim też świadczą o zaradności, a informowanie mnie na bieżąco jest tylko i wyłącznie wyrażeniem zadowolenia z pomyślnie wykonanego zadania. Tamara to jednak mnie kocha, niby podczas płatków nie lubi się do mnie odzywać, niby woli gazetkę poczytać, a tu masz! Korzystając z zaproszenia do porannej rozmowy stwierdzam:
- Czyli to jednak Ty kochanie narozrabiałeś.
Tamara patrzy na mnie z otwartym dziobem, z którego wystają płatki owsiane, i już widzę brak porozumienia i stanowcze: nie! w spojrzeniu. Bo kobiety są z Wenus, a mężczyźni z toalety. I znowu jest pięknie: ja twierdzę, że wszystkiemu, tj zapchaniu toalety, obudzeniu mnie, winna jest Tamara, a Tamara upiera się, że Ktoś, no to oboje mamy rację, co nie?

1. wei. sheeeng jian. you.? wen.ti? = w toalecie jest problem
2. hui. = żeńskie imię, czytamy:

06/09/2020

Timeline photos 20/08/2020

🌍

Timeline photos 05/08/2020

🍜 🌍

Timeline photos 03/08/2020

27/07/2020

中国的房子
/zhooong guo? de fang? zi/
= chiński(e) mieszkanie/dom

Mój chiński dom. Przestronny, w wysokim wieżowcu, w dobrej, cichej dzielnicy, bezpieczny, ze stróżem na parterze, czujnie obserwującym wchodzących i wychodzących, z podziemnym garażem strzeżonym przez obsługiwane kartą szlabany. Z trzema balkonami patrzącymi w różne strony świata, z białą posadzką kamienną w części dziennej i przytulną drewnianą w części sypialnej, gdzie w myślach więżę zniewoloną Tamarę. Z łazienką dla gości i z łazienką dla nas, w której kiedyś w końcu uda mi się rozparować w wannie z jaccuzzi to ciało Tamary, wciąż tak ponętne, pomimo upływających lat.
Jeżeli w chińskim domu mieszka rodzina wykształcona, szanująca dobre chińskie obyczaje, to na ścianie, nieważne jak wielkiego pokoju gościnnego wita i oznajmia wszem i wobec domową kulturę mądra chińska sentencja; pięknie wykaligrafowane znaki dają domowi szacunek, określają społeczny status. Ja patrzę z niemym zachwytem, Tamara siada doń tyłem, a przodem do suto zastawionego stołu. Ja - za każdym razem zdziwiona swoją niemocą zrozumienia tekstu napisanego tradycyjnymi znakami, które nijak się mają do współczesnego zapisu - pytam gospodarzy o znaczenie, Tamara wcina. Znaczenie z reguły wyjaśnia mi pani domu, gospodarz ma o nim dość mgliste pojęcie. Duma w obojgu jest. Bo kultura, historia, trudność i gwarancja dobrobytu domostwa w obrazie tkwi, przynależy do właścicieli.
Znajomy obdarowuje mnie płachtą cienkiego pergaminu, na którym wykaligrafował wiersz dla mnie, dla mojego chińskiego domu. Dziękuję speszona, że wciąż tak wiele nie umiem. Wysłuchuję uproszczonego tłumaczenia, wzdycham w zachwycie i jak drogocenny skarb zanoszę do warsztatu w celu nadania papierowym mądrościom powagi kształtu drewnianej ramy. W warsztacie wszyscy kiwają głowami z podziwem nad kunsztem kaligrafa, cmokają z zachwytem zgadując znaczenie tych znaków, które są w stanie rozpoznać. Gdy udzielam im nieporadnej pomocy w objaśnieniu otwierają usta by złożyć mi hołd. No bo jak to tak? Obca i rozumie? No nie całkiem, ale trochę tak, myślę zawstydzona. Tydzień trwa oczekiwanie na ramę, tydzień moja niepewność czy efekt końcowy będzie na miarę mojego chińskiego domu, mojej chińskiej kultury. Z sercem w żołądku - nie w gardle, według miejscowych - przewożę obraz do domu, ledwo mieszcząc się z nim w taksówce. Taksówkarz pomaga mi ze śmiechem wyciągnąć obraz i kiwa głową na boki, że taki duży i piękny.
- Rozumiesz?
- Nie, to stare, dawne znaki, nikt nie rozumie.
Taszczę obraz do windy przy pomocy portiera, który nawet nie próbuje zgadnąć o co na obrazie chodzi, ale zgadza się, że obraz jest wyjątkowo piękny, podobnie jak rama, język, kultura i historia całego Kraju Środka. Niezmordowanie pytam każdego Chińczyka, który wchodzi do mojego domu czy rozumie to co podziwia u mnie na ścianie. Nie, ale każdy dodaje jakiś strzęp informacji i odsyła mnie do coraz grubszych tomów, a obraz w cichości wykonuje swoją misję - ciągle mnie kształci.
Wiem, że cztery główne znaki to tytuł i z pewnością przeczytają je mieszkańcy Tajwanu. W dwóch linijkach pod tytułem, czytane pionowo od lewej dwa rzędy znaków to nawiązanie do czterech roślin: kwiatu śliwy*, orchidei, bambusa, chryzantemy, które kolejno odwołują się do siły charakteru, którą chciałby posiadać każdy Chińczyk: śliwa, która jedyna kwitnie zimą na różowo, na przekór mroźnym temperaturom, orchidea - o białych, mięsistych listkach, cicho, pokornie z boku ciesząca swoją urodą, bambus - dumny, wyprostowany, nie schylający głowy w pokorze, chryzantema - zdrowa, czerstwa, kolorowa w ponurej jesieni. Tacy powinniśmy wszyscy być, stwierdza pierwsza linijka wiersza, a w rzeczywistości pierwszych sześć znaków czytanych w pionie od lewej. Potem pojawiają się kolejno: instrument strunowy, szachy, kaligrafia i obraz, cztery rzeczowniki, będące synonimami wykształcenia, podsumowane dwoma znakami mówiącymi o pełni harmonii. Cały wiersz utrzymany w kanonie chińskiej poezji, liczba i pozycja rzeczowników i czasowników musi być idealnie taka sama w każdym wersie. Potem data zapisu i miejsce. Ostatni rząd to informacja dotycząca nazwiska autora i jego czerwona pieczęć. Do tej pory nikomu jeszcze nie udało się poznać nazwiska, ale jak tak dalej pójdzie, to zamienię je swoim, bo przecież tak się zachwyciłam i tak wczułam, że moje nazwisko będzie lepsze od oryginału.

* mei hua = śliwa, ale nie jestem przekonana czy tłumaczenie słownikowe jest poprawne

Photos from Czajnik's post 24/06/2020

女的和男的
/nv。?de he nan?de /
= kobieta i mężczyzna

女 (czytaj: ni z buźką w ciup, z tonacją najpierw opadającą później wznoszącą się), piktogram, znak oddający graficznie znaczenie słowa, w tym przypadku chodzi o kobietę. Tyle lat wbijano mi do głowy, że wystarczy spojrzeć i już widać sylwetkę kobiety, że teraz sama już w to wierzę, ba, widzę tę posłuszną kobietę z rękami na podołku, z głową pochyloną z szacunkiem w kierunku mówiącego, na kolanach, pokornie.
男 (czytaj: nan, z tonacją wznoszącą) to znak samo-wyjaśniający znaczenie, złożony z dwóch piktogramów: 田 - pole uprawne i 力 - siła, przedstawiający siłę robocza na polu, obrazek tężyzny i pracowitości.
Jest sporo znaków zawierających piktogram 女 (no kobieta jak żywa po prostu!):
姓(czytaj: xing.) zawiera "kobietę" a oznacza nazwisko, podobno dlatego, że kiedyś Chińczycy znali tylko imię matki, ojciec zawsze w polu, więc noworodka można było nazwać po matce tylko.
娃娃 (czytaj: wa?wa?) to lalka, albo ładny noworodek, ciekawe, tak jakby uroda była łatwo przypisana żeńskiej części społeczeństwa, tej, przecież gorszej części. Do znaku 女 przystawiono 圭 (czytaj:guuui) co oznacza ozdobny jadeit w ręku władcy podczas ważnej ceremonii, a ponieważ często jest używany obecnie w czasowniku 挂(czytaj:gua. = wieszać), więc pewnie dzisiaj ma ułatwić wymowę lali. Wa?wa? Nie ma rzeczy prostych jeśli chodzi o naukę znaków!
母(czytaj: mu?.) to matka, znak 女 został poszerzony - tak bywa niestety z ciałem, które nabiera lat - a w środku bezwstydnie tkwią dwie kropki, synonim piersi. Ewidentnie piersi nabierają znaczenia dopiero na etapie matki, na ciele dziewczyny są nieistotne. Chyba.
I tak dalej i tak dalej, niestety jestem 100% 女 zawsze na kolanach przed masą znaków chińskich, ich komplikacją na poziomie znaczenia, wymowy i genezy, wiec dla mnie fascynujące są dzieje znaku 女, a w życiu? W codziennym życiu to kobieta chińska rządzi domem, najpierw matka, później żona. Mężczyzna ma obowiązek przynieść do domu kasę, którą zarządza żona, to ona wydziela mu pieniądze na papierosy, ona chodzi do banku i decyduje o inwestycjach. Cudownie? No nie do końca. Bo jeśli facet przekroczy trzydziestkę, ma zawodowe szczęście i awansuje, to ma przyzwolenie społeczeństwa na romans.

男的三十像朵花, 女人三十岁豆腐渣
Gdy mężczyzna ma 30 lat, to jest jak kwitnący kwiat,
gdy kobieta ma 30 lat, jest jak po tofu ślad.*

Wszyscy to wiedzą, że żona po trzydziestce najlepiej się czuje w domu, Suofeiya, sama jest świadoma swojego brrr! wyglądu, a mąż wiecznie zaganiany, bardzo zestresowany, Suofeiya, z atrakcyjną, młodą dziewczyną przy boku na karaoke, na przyjęciu służbowym. Właściwie nikt się nie czepia, nikt nie buntuje, tak jest, są pieniądze, odpowiedzialne stanowisko, włosy pokolorowane na kruczoczarno i masa służbowych zobowiązań, przecież mężczyzna to ciągła orka na ugorze, a kobieta najchętniej na kolanach, dzieci tak czy owak nie puszczą się maminych piersi.

*tofu = uwielbiane przez Azjatów zrobione z soji, wyglądem przypomina twaróg, świeże jest białe, z czasem brązowieje i kapcanieje, często ma nieprzyjemny zapach

Timeline photos 16/06/2020

Photos from Czajnik's post 09/06/2020

索菲娅 /suo?. feeei ya./ = Zofia

15 maja znowu urodziłam się Zofią. Kiedyś rodziłam się drobniej, szczebiocząc, wyskakując z łóżka w ramiona zabawy, teraz 15 maja wahadło mojego zegara wybija: zo-fia, zo-fia. I ja to smakuję powoli, przeżuwam jak każde nowe słowo, którego się uczę wytrwale, choć mam już tyle za sobą słów.
Moje imię nic nie znaczy w Chinach. Moje imię niefortunnie składa się z trzech znaków, które nie mają ładnego znaczenia tak potrzebnego w kulturze chińskiej, żeby dać dobrą podstawę do życia.
1. pierwszy ideogram to "suo" wymawiane w intonacji wznosząco-opadającej.
To "suo" praktycznie nie istnieje samodzielnie, choć znaczenie ma. To "grzebać", "bezmyśnie się bawić", ale dopiero w połączeniu z innym ideogramem. A więc trochę grzebię bezmyślnie, trochę bawię się w ogród, dom, spokojne życie. To "suo" może oznaczać "wiązać" i "żądać" ale nigdy samodzielnie. Więc ja trochę znowu "wią" i troszkę "żą", ale nie do końca.
2. "fei" z monotonną intonacją jest jeszcze gorsze. U góry ma znak trawy, czyli, że niby ideogram należy do świata roślin, a przecież ja za Zosika byłam ptaszkiem jak cała moja rodzina, a potem stałam się drugą połówką smacznej pomarańczy a nigdy trawą. "fei" to cząstka wyrazów z obcego świata, np Fei-ata, Fei-lipin.
3. Na za długim końcu mojego niechińskiego imienia jest "ya" z radykałem kobiety z przodu. "ya" oznacza "być gorszym", "być pośledniejszym".
Moi chińscy znajomi mówi mi "nie przejmuj się" gdy prosiłam, żeby tłumaczyli mi jak rozumieją moje imię. Nie zrobili tego nigdy. Musiałam sama zrozumieć co dla nich znaczę ja. Coś gorszego, co bezmyślnie grzebie w masowym świecie roślin. Trzymam się Polski więc, łudząc się, że moje imię dane mi na pamiątkę ukochanej cioci mojego taty -
- [Chińczycy]ależ to nie do pomyślenia! to brak szacunku dla osoby zmarłej! tfu! na psa urok! Nigdyyy! Nikt pożądny w Chinach nie będzie stąpał wśród żywych obdarzony imieniem osoby, która brrr! pomiędzy głodnymi duchami tkwi -
jest dobre.
Usłyszałam od innych, że mój Tata powiedział: nazwij swoją córeczkę "Zosia", bo "Zosie" to dobrzy ludzie, a wszystkie Ryśki to fajne chłopaki. I znów od mojego Taty dostałam lekki bagaż na życie, i leży on dobrze na klucz zamknięty, mój tylko, dla mnie znaczący.
Filip składając mi życzenia -
- [Chińczycy]no co to są te imieniny? no skąd wy wiecie kiedy je obchodzić?! no jak to "ŚWIĘCI", no jak to z nieba?! no co komu po orszaku Zofii łażących po kuli ziemskiej?!
- wspomniał grecką mądrość. Ale ja przecież z latami coraz głupsza jestem.
Nie ma korona wirusa pada między Wszystkiego a Najlepszego z Niemiec. Jeśli nie ma to głupio by było nań umrzeć, odpowiadam cichutko, głupiutko.
Kasia ubiera się do połowy na zajęcia, bo studenci aktualnie nie widzą co tam w dole ma.
Jarek mówi, że u niego w szpitalu ograniczono ilość pacjentów do jednego na łóżko. Ojej, dziwię się, to przedtem parami się kładli?
Ciocia Marysia śmieje się wspominając nas z dawnych lat, gdy świat wolny był od wojny i pandemii.
Zosia P. twierdzi, że śmierdzi spirytusem, bo odkaża ręce, klamki, kierownicę i ludzie się od niej odsuwają, a zupę stawiają pod drzwi, żeby pani doktor z głodu nie padła po dyżurze. A ona z apetytem zjada i po badaniu przez nos pędzi samochodem do męża na wygnaniu, żeby popatrzeć nań z odległości. Rozbawia mnie, choć wesoło nie jest, bo śmierdzi jak mój dziadek, ale on wspomagał się spirytusem na zgryzotę prawdziwego życia, nie pandemii.
K**a przez płot podaje mi dalie o najpiękniejszej barwie czerwieni i życzenia napisane po rosyjsku dla mnie i dla małej Zosi. Na wspomnienie normalnych dni kiedy razem po rosyjsku się wygłupiałyśmy, tzn ja, bo ona, znaczy się K**a, jest rosyjsko wspaniała.
Hania podrzuca margarytki wprost z samochodu do ogrodu i tyle ją widziałam, wcale, bo akurat na necie wymądrzam się po angielsku, jakby miało znaczenie czy piszemy "korona" czy "corona".
Ciocia Basia składa i mówi, że jej syn chyba coś z pandemii rozumie, bo w nocy krzyczy: nie chcę do szpitala! Ale to tylko ciocia rozumie, bo Marka poza nią nie rozumie nikt.
Gośka smsem informuje mnie że oleander pod furtką stoi i że mi życzy.
Od siostry przyfruwa storczyk pocztą, nie widzę pana, bo po dzwonku oddala się szybciej niż ptak. Tylko życzeń nie mogę odczytać, bo ogrodnik nie umie pisać, dość, że sadzi.
Od dzieci dostaję gumy do fitnessu i jakąś kulkę na której mam siadać często. I pizzę oczywiście ze szparagami ułożonymi w serce - czemu?

I tak mijają te imieniny, a ja czuję jak przez te lata stałam się suo-fei-yą.

PS. Od Tamary jak zwykle to co lubię najbardziej.

Timeline photos 09/06/2020

💪 ❤️

Photos from Czajnik's post 04/06/2020

天安门
/tiananmen/
= Plac Niebiańskiego Spokoju

Spokój za wszelką cenę

Turyści z całego świata przyjeżdżają do Pekinu, by o wschodzie słońca obejrzeć uroczyste podniesienie flagi i przed portretem Mao - zawieszonym na murze Zakazanego Miasta - zaznać spokoju Tiananmen i kolejny raz dać się nabrać, że na największym placu na świecie -
bo tylko o tym mówią Chińczycy zapytani o Tiananmen -
oprócz spokoju miasta, symbolicznego portretu wielkiego wodza pieczętującego sławę Zakazanego Miasta, z wijącą się kolejką Chińczyków do jego mauzoleum na przeciwko, próżno szukać choćby kawałka współczesnej krwawej historii nowoczesnych Chin Ludowych. To po to tu jechałam, skonstatowałam, gdy pierwszy raz stanęłam na placu, gdy już zaliczyłam Zakazane Miasto pozbawione splendoru cesarstwa, Muzeum Miasta Pekin z niedbale ułożonymi eksponatami opisanymi wyłącznie po chińsku, gdy puściłam w niebo tani latawiec kupiony od nieustannie nagabujących sprzedawców i zmęczona usiadłam na krawężniku, jedynym miejscu gdzie można tam spocząć. Ławek brak. Z poczucia patriotycznego obowiązku wyrósł przede mną żołnierz, który gestem nakazał mi "spadać". Wtedy odzyskałam spokój należny temu miejscu, wtedy zrozumiałam, że jednak Plac Niebiańskiego Spokoju dalej budzi niepokój. Dobrze, pomyślałam.
Czwartego czerwca przypada kolejna rocznica masakry na Tiananmen. Pozornie nic się nie dzieje. Rozmowy z Chińczykami na ten temat są zbywane uśmiechem, więc nie pytam, bo wiem, że od nich nic nie dostanę. To nie jest wina Chińczyków. Ich historia przemilcza datę czwartego czerwca, nie mówimy, nie wspominamy, więc nie ma tematu. Na wszystko znajdzie się zręczny sposób: data złożona z dwóch cyfr: 4 i 6 jest nieobecna, nie ma tego dnia we wiadomościach, cenzura dodatkowo usuwa słowa, które mogą się nieodpowiednio kojarzyć, nie ma więc w okolicy daty, której nie ma: strzelać, stłamsić, ku pamięci; internet przebywa w zawieszeniu z konieczności konserwacji, bo przecież konserwy trzeba od czasu do czasu konserwować, a dostępu do youtube na stałe po prostu nie ma, bo nad youtube nie ma chińskiej kontroli. Więźniowie tiananmeńscy dalej odbywają karę ku chwale spokoju Placu, a uczniowie uczą się o rzeczach, które miały miejsce przed i po. Zresztą nie jest to jedyne "zapomniane" historyczne wydarzenie. Próbowałam pytać też o wojnę z Wietnamem
[wojna z Wietnamem?!]
karę za Pol Pota, i o wojnę z Indiami
[wojna z Indiami?!]
w 62 roku, karę za Dalajlamę. Współczesna historia Chin nie roztrząsa spraw niewygodnych, tylko starannie je przemilcza. A ja zasłuchana w 血染的风采 (xue?ran?.de feeeng cai?.) = krew, która zaraziła charyzmę bezgłośnie tupię nóżkami.


http://www.youtube.com/watch?v=nUwzaH2pEyU
http://www.youtube.com/results?search_query=血染的风采+王虹
Przepraszam, nieudolna próba tłumaczenia:
"Jeśli się pożegnam, już nigdy nie powrócę
Nie będziesz wiedział, nie zrozumiesz.
Jeśli upadnę i już nie powstanę
Ty zawsze będziesz czekać.
Jeżeli tak właśnie będzie, nie smuć się
Moja śmierć dla ojczyzny jest piękna"

fot.1. na placu Tiananmen
pozostałe fotografie z okolicy placu

Timeline photos 23/05/2020

while the others are 💪

14/05/2020

我做梦都
/wo?.zuo.meng.dou/ =
Śnię tylko

Z deszczu, chłodu robię się silniejsza, bardziej mokra, bardziej monotonna. Zamaczam prognozowaną suszę. Rozżabiam się i rozpaskudzam nad sobą.
Ludzie mówią: co ty wiesz, że tak postępujesz?
Ja już dawno nie wiem co ja wiem. Ja już dawno nie słucham nic oprócz tykania zegara. Ja mam czas, żeby się bać, bo nie jestem farmaceutką, pielęgniarką, lekarką tak jak bliskie mi osoby. Ja mogę sobie spirytus wcierać tam gdzie czuję się chora, a nie w klamki, których dotykają zakażeni, bo mam ten luksus bycia starszą i chorszą. Ooo, jak się cieszę.
Umarł brat zakonny, dowiedziałam się z 24h opóźnieniem, nie załapał się na wiadomości jak ci, którzy zbyt lubili dzieci. On po prostu umarł, bo się zaraził i to nikogo nie zbulwersowało, bo i dlaczego miało, przecież taka praca: do chorego z hostią iść.
"Siad słowiański" - mówi instruktor z internetu - " dasz radę!" Puszcza mi więzadło i kuśtykam po domu w ortezie szczęśliwa, bo skoncentrowana na bólu w kolanie a nie w sercu, nie w głowie.
Drożdże trzeba zużyć jeśli z rozpędu, z radości, że są kupiło się zapas. Więc piekę bułeczki dla nikogo, bo nikt nie przyjdzie zjeść, żeby nie zarazić.
Raz, dwa, trzy, mijają za szybą dni. Czy kiedyś stanę się niebezpieczna dla koronawirusa?
Koleżanka przesyła mi artykuł o lęku, który gorszy jest od zarażenia. Czy jakiś epidemiolog już zrobił z tego badania? Czy specjaliści zdążyli porównać depresję do wirusa? Które z nich jest większe?
Ktoś, jakiś bliski mi gość, siedząc u mnie przy stole - aktualnie do puzzli - powiedział mi, że jestem wredna i zostawił złe wspomnienie na złe dni i brak odpowiedzi dlaczego? co zrobiłam wrednego? A syn mój stuka w okno, żeby go wpuścić, a ja czuję strach z artykułu o lęku i łykając łzy kręcę głową, że nie. Moja córka wszystko rozumie i nie chce niczego - chce mi się wyć! Sąsiadka biega z psem bez maseczki - tak, tak, specjalnie tak napisałam, haha, tak, że pies bez i ona, nie, nie pękłam ze śmiechu wcale - a kolejna komedia romantyczna sięga dna. W lesie liście grabię i podcinam żyły kolejnemu buczkowi, bo mój to las i wreszcie mogę o życiu czegoś sama zdecydować.
Boję się tych co się nie boją. (Nie) chcę słuchać dobrych rad jak być uśmiechniętą i odstresowaną.
Zosia moja maleńka mówi cichutko za szybą a ja słyszę każde jej słówko: jakbym chciała u was zostać na noc, babciu. Miałabym na twarzy maseczkę cały czas. Ma 4 lata i dwumiesięczną wiedzę, z którą nie wie co zrobić.
Koleżanka z daleka przesyła petycję w sprawie Billa Gatesa odpowiedzialnego za wszystko: za posiadane miliony, za darowane miliony i pandemię. Mam podpisać.
Chińczycy otwarcie mówią, że to Trump wszystkiemu winien, a Mao jest dobry jak każdy 100 juanów banknot. Chcemy wojny z Ameryką! Za nasze krzywdy i nasze rany od podrzuconego wirusa.
Kuzynka dzwoni z niemieckiego frontu: najważniejszy jest odstęp, tak rzecze czołowy wirusolog z Niemiec. Nie mycie rąk, ale odstęp nas uchroni.

Ciii. Chcę jak ptak, jak łabędź w jeziorze łabędzim do chmur się wznieść, a nie umiem, bo nie wiem nic. Nie wiem jak, nie wiem kiedy, nie wiem kto, a nie wiedzieć jest słabo, więc słabo mi.

Timeline photos 02/05/2020

🌍

Timeline photos 01/05/2020

They do the cleaning in 🌍

Timeline photos 27/04/2020

Timeline photos 19/04/2020

🈴 💪

Timeline photos 15/04/2020

#糖葫芦 #好吃好玩 💪 🍡

06/04/2020

04/04/2020

我的心在跳动
/wo?. de xiiim zai. tiao. d**g./
= moje serce wali jak oszalałe

Już nie ma "jak się masz?", już serdeczności/słabości zniknęły wraz z maseczkami ochronnymi, bo nie o to, nie o to chodzi Pani Serwusowo, żeby być potulnym gdy zaczyna się czuć w sobie tę moc. Bo mam tę moc! śpiewa mój chiński komunikator, choć dalej nie ma mowy o standardowych rutynach w ChRL. Na tzw wall'u aż duszno od dumy rozpierającej chińską pierś, która już zjednoczona oddycha patriotycznie.

- Chiny nie są krajem doskonałym, ale na świecie najbezpieczniejszym.
- Chiny nie są najbogatszym krajem, ale najsłabszym dają poczucie siły i nadzieję na lepsze.
- Urodzić się tu, żyć tu, jakież to szczęście!

Zwymiotuję. To słowo nie jest pustką, czuję jak mi niedobrze, jak treść żołądka faluje. Przysłaniam usta ręką i wciągam powietrze przez nos. Uspokój się, dasz radę, będziesz grzeczna i spokojna i przejdziesz to, bo czemu nie mieć w sobie tej wiary, skoro świat piękny jest, a serce takie czułe?

Sophia pisze na wall'u, choć wie, że niczym jest, że już tam dla nich nie istnieje, że staje się cząstką motłochu z zachodu, który gorszy jest i słabszy, bo nie w tym miejscu urodzony.

S: Ale to Chiny dały Chińczykom, potem wszystkim innym na świecie wirusa, zgryzotę.

Chorobę i śmierć. I wszystko co nam o tym przypomina każdego dnia i w każdej godzinie. Śpiewanie na balkonach. Płochliwe konwersacje na odległość. Internetowe współistnienie. Namiastkę szczęścia trzymania się za ręce, biesiadowania przy wielkanocnym stole. Tęsknotę za dotykiem, zapachem drugiego człowieka. Nieprzespane noce, przyspieszone oddechy. Ścisk serca.

- Wirus nie zna granic. Wszyscy chcemy pokoju na świecie.
- To egzamin dla wszystkich, ale to Chiny pierwsze dostały arkusz egzaminacyjny, pierwsze rozwiązały zadanie i pierwsze przekazały prawidłową odpowiedź. A kto był autorem testu? Nie wiadomo.

S: A SARS? MERS? Po co stosować aż tak niebezpieczne testy?

- Test trzeba zdać. Wciąż nie wiemy kto je pisze?
- Postawa naszego rządu, poradzenie sobie z epidemią sprawia, że jestem dumny z bycia Chińczykiem, szczególnie teraz gdy wirus rozprzestrzenia się zagranicą.
- Chiny nie zignorowały problemu i podzieliły się doświadczeniem.
- Chiny chętnie pomagają potrzebującym. Korea i Japonia dały radę bazując na naszej wiedzy.

S: Chiny w zaistniałej sytuacji powinny dzielić się wszelką wiedzą, bo najwcześniej zaczęły chorować.

- Codziennie mamy dostęp do informacji, wiemy o wszystkim co się dzieje u nas i u was.

A czy wiecie to co ja? Że Chiny spodziewają się nawrotu epidemii u siebie i dlatego szkolnictwo nadal jest bezczynne. Że za ten nawrót chcą oskarżyć tylko zachód, przestając mówić o ogniskach epidemii u siebie, pokazując drastyczne obrazki z Włoch, Hiszpanii i USA. Że ośmiewają demokrację jako nieskuteczną, ociężałą, jako przeżytek. Że nie podają prawdziwej informacji, bo NIGDY takiej nie podawały - mam potwierdzenie w obrazkach ze świata i migających statystykach, a w Chinach niby wirus bez granic zachowywał się kulturalnie i zabijał mniej?

Chiny wiedzą to co chcą wiedzieć by poczuć się dobrze. Chaos, smutek, panika na zachodzie jest apoteozą rządu chińskiego. Każdy nasz trup nie jest trupem chińskim. Nasze galopujące przypadki zachorowań brzmią jak dzwony weselne dla jedynej słusznej drogi partii. W CCTV padło oświadczenie, że Wuhan występuje do USA o odszkodowanie za epidemię. W Shenzhen zakazano jedzenia psów i kotów, których do roku 2020 zabijano 14 mln rocznie. Korea i Japonia pokornie słuchają rad od najbardziej znienawidzonego sąsiada. Chiny wiedzą, że gdy inwestorzy masowo wycofują się z poszczególnych rynków, a ceny akcji spadają to chińscy inwestorzy kupują jak na wyprzedaży akcje tysięcy spółek na całym świecie. Bo Chiny nie są idealne, ale ich przywódcy marzą o tym żeby długo rządzić krajem bogatym już.

Na zdjęciu moja wnuczka, Która łomocze w okno, bo nie rozumie czemu nie możemy się spotykać.

Videos (show all)

Website