Dalej szybciej teraz

Dalej szybciej teraz

Może Ci się spodobać

SportDream.pl
SportDream.pl

Natura to mój dom, w blokowisku czuję się nieswojo. Eksplorowanie nieznanych terenów, aktywne ob

28/10/2022
🇨🇭 Snowboarding in Verbier /Switzerland - Year 2020. BOPO 12/02/2022

Juz za 2 tygodnie atakujemy rewiry w pobliżu Mont Blanc. Nazbierała się jeszcze więkasz ekipa niż podczas eskapady do 4 Dolin. Can't Wait! Tak dla przypomnienia filmik z Verbier :) Pozdro! https://www.youtube.com/watch?v=v6PRSWRRrMA

🇨🇭 Snowboarding in Verbier /Switzerland - Year 2020. BOPO music: Rudimental - Feel The Love ft. John Newman

Still can feel the beat! Snowboarding in Sölden, Marilleva, Madonna di Campiglio, Pinzolo/ BOPO 2022 19/01/2022

Pasja do dechy, miłość do gór i braterstwo. Tak bym oficjalnie opisał to co się działo w ubiegłym tygodniu. Przecież nie mogę publicznie napisać, że był alkohol i żarcie pizzy do oporu. To był dość zwariowany wyjazd… W sumie to który nie był?
Wszystko zaczęło się od schizy podczas testów na „Konrada”. Ciśnienie mocno podskoczyło po tym jak Paweł napisał, że niestety ale zostaje w domu bo test zaliczono pozytywnie. Pozostała czwórka Daro, Marek, Robert i ja w napięciu czekaliśmy na wyniki. Lezie babisko ogłosić werdykt i na szczęście wszystko w porządku… poza tym, że dostałem wynik jakiegoś Wladimira. Najadłem się strachu, ale finalnie poszło po myśli. Uff! Lecimy!
Od wykonania testów mamy 24H na zameldowanie się w hotelu we Włoszech. Dużo? Spoko? Acha…
Już myślałeś, ze będziemy dłubać w nosie? Nie! Po drodze jedziemy do Sölden, czyli chyba najbardziej prestiżowej miejscówy w Austrii. Nawet Bonda… tego 007 Dżejmsa tam nagrali.
Na miejscu czekają na nas brachole Andrzej i Jachu wraz z kumplami Lecham i Nikodemem. Tak po prostu stwierdziliśmy, że skoro tam są to pośmigamy z nimi jeden dzień. Po 10h jazdy skręcamy dechy i walimy na stok. Jest sztos, jest moc i energia. Lecimy na bujance.
Jest przyjemnie i dzień szybko mija, a my musimy opuścić Ziomeczków i jechać dalej. Pakujemy się i ciśniemy na styk. Dojeżdżamy 15 min przed upływam 24h. Niezły timming co? Ba! Finalnie i tak nikt tych testów nie wymagał i nie sprawdzał. Oszuuuukalyyyy nas! Szybki złoty kurczak i w kimono.
Kolejne 6 dni to 100% słońca, piękne trasy, sztruksik, litry bombardino i dziesiątki włoskich krążków z serem. Zaliczyliśmy prawie wszystkie trasy w Madonnie di Campiglio, Marillevie, Folgaridzie i Pinzolo. Było tak dobrze, że z żalem sięgałem po kamerę zamiast cieszyć się jazdą…. Ale coś tam nagrałem! Zatem przyjemnego oglądania.

Niech nasze życie nie zwalnia tempa!

https://www.youtube.com/watch?v=7LT8juLqwJs

Still can feel the beat! Snowboarding in Sölden, Marilleva, Madonna di Campiglio, Pinzolo/ BOPO 2022

🇨🇭 Snowboarding in Zermatt & Saas Fee /Switzerland - Year 2021. BOPO 02/01/2022

Piątek, 16:00, kończę pracę. Szybko wskakuję w „kalesony” kolarskie i jak pocisk cisnę na rowerze do domu. Wjeżdża szybka odżywka ze zblendowaną czarną czekoladą w wazonie na kwiaty. 30 minut pakowania, prysznic i czas w drogę. Tym razem za realizacją nieracjonalnych pomysłów staną trzej muszkieterowie: Daro, Marek i Bopo. Nie zbyt długo posiedziałem na kanapie, bo już dzwonią, że mam schodzić. Upychamy klamoty w auto i lecimy do Szwajcarii, do Saas Fee.
Po kilkunastu dupogodzinach dojeżdżamy do ośrodka narciarskiego. Wita nas przepiękne słońce, co zobaczycie na początku filmu i już wtedy zapragniecie rzucić wszystko, i wyjechać w Alpioszki. Wymiętoleni i równie mocno szczęśliwi wrzucamy odpowiedni outfit i lecimy gondolami w kierunku nieba. Łańcuch kolejek górskich zdaje się nie mieć końca, a gdy już docieramy do najwyższego punktu położnego na 3500 m n.p.m. sapiemy jak 50-cio latki. Niby nie jest to spektakularnie wysoko, ale da się odczuć niższe stężenie tlenu. Pończocha w gardle.
Jest piękna mroźna pogoda, odczuwalna temperatura poniżej -20. Bateria w kamerze dała radę „aż” 5 minut, ale dzięki temu zamiast kręcić mogłem cieszyć się z jazdy. W Saas Fee spędziliśmy 2 dni i praktycznie cały biały koks leciał z nieba. Powierzchnie dość stromych stoków szybko przybrały nierówny muldowaty kształt. Dostaliśmy porządną lekcję jazdy w wymagających warunkach. Uda paliły.
Nocleg ogarnęliśmy w miejscowości Stalden u Ziomeczka, który nazwał swoją „kwaterę” Postman8. Jak się później okazało znaczki to jego jedna z zajawek i stąd ta nazwa. Tanio (jak na Szwajcarię) i wystarczająco dobrze.
Poniedziałek, trzeci dzień, poprzeczka idzie w górę. Zapada decyzja, że lecimy do Zermatt! Pogoda nam sprzyja, jesteśmy podjarani jak młodzi pornosami w kioskach ruchu w latach 90-tych. Po dojechaniu do miejscowości Tasch dowiedzieliśmy się, że dalej autem nie pojedziemy. Zostawiamy auto, bierzemy dechy pod pachy i jedziemy pociągiem jakby w kierunku tajemniczej krainy. Z każda sekundą jest co raz piękniej. Nie będę tego opisywał, to trzeba samemu przeżyć.
Po Kilkunastu minutach lądujemy w Zermatt i tam od razu kierujemy się na kolejkę. Naszym celem jest najwyżej położony punkt w Alpach, na który można wjechać wyciągiem – 3883 m. n.p.m. Omyłkowo wsiedliśmy w kolejkę jadąca w kierunku Rothorn, ale jak się później okazało dzięki temu zaliczyliśmy piękne trasy z widokiem na Matterhorn. Pierwszy zjazd i prawie 6 km perfekcyjnego śnieżnego dywanu. Jednoznacznie wszyscy stwierdzamy, że po tak dobrej trasie jeszcze nikt z nas nigdy wcześniej nie jechał. Później było jeszcze lepiej.
Po dość długiej przeprawie docieramy do ostatniej gondoli, gdzie nowoczesność sprawia, że czujemy się jak na stacji kosmicznej. Zermatt to naprawdę „glacier paradise”. Na najwyższy punkt widokowy wjeżdżamy windą i należy tutaj zacytować: „maja rozmach skurwysyny”. Na tarasie widokowym wita nas skromne -23 i bezchmurne niebo. Dla takich chwil warto żyć!
Dla mnie jest to wyjątkowe uczucie, bo dokładnie 5 lat temu kiedy pierwszy raz pojechałem w Alpy i pierwszy raz stanąłem na desce otarłem się o Szwajcarię będąc na granicy z Włochami. Jeździłem jak kaleka i aż przykro było patrzeć na nagrania, ale zmieniło się moje życie i moje postrzeganie życiowych wartości. Nie odhaczyłem wówczas TOP’u więc trzeba było tutaj wrócić.
Szaleliśmy na całego na przepięknych, perfekcyjnych trasach do 14 godziny, a o 15:00 już wyruszaliśmy w drogę powrotną. O 6:00 we wtorek zawitałem w domu, a o 7:00 wychodziłem do pracy. Póki co wiek jest dla mnie cyfrą. Mam nadzieję, że na długo tak pozostanie, by dalej porywać się na równie szalone pomysły. Za równy tydzień Włochy. Czy Madonna Di Campiglio zaskoczy nas swoimi urokami? Zobaczymy!

https://www.youtube.com/watch?v=6e2D5QeKhNw

🇨🇭 Snowboarding in Zermatt & Saas Fee /Switzerland - Year 2021. BOPO

Photos from Dalej szybciej teraz's post 18/10/2021

Z Olkiem poznaliśmy się w Piwnicznej podczas setki (biegowej), ale tak naprawdę to spotkaliśmy się rok wcześniej w Tatrach, gdzie poprosiłem go o zrobienie zdjęcia. Tak się złożyło, że mieliśmy okazję zobaczyć się ponownie i korzystając z tej okazji rzuciliśmy miedzy słowami propozycję wspólnego biegania po Górach Świętokrzyskich. Na szczęście nie skończyło się to zdaniem „zgadamy się na jakieś piwko” (jak wiele życiowych historii) i zaledwie miesiąc później ponownie spotkaliśmy się na ścieżkach biegowych.
Piątek. Dzień wyjazdu był bardzo napięty. Wstałem o 4:40, dopakowałem co trzeba i ruszyłem na trening siłowy. Później 8 godzinek w pracy i od razu w trasę, gdzie już na samym początku doświadczyłem strasznego kibla na autostradzie. Przejechanie prawie 450km zżarło sporo czasu, a żarcia na wyjazd brak. Sięgnąłem więc po telefon i przekręciłem do Pawła, który zdecydował się dołączyć do tego szalonego pomysłu i już był w drodze z Krakowa. Paweł? Pizza w Kielcach. OK – odparł.
Odpaliliśmy po krążku i wzięliśmy na wynos, żeby mieć coś na ząb kolejnego ranka. Gdy dojechaliśmy do małej miejscowości Brzezie warszawiak Olek wraz ze swoją ekipą już na nas czekali w uroczym drewnianym domku. Słusznie zinterpretowali nasze spóźnienie i strzałem w 10tkę obstawili, że zahaczyliśmy o pizzerię.
Sobotę zaczęliśmy od koryta. Zimna margeritta wjechała jak złoto. Olek zaplanował dla nas swoja klasyczną 31 kilometrową trasę, na która składało się 6 podbiegów i 6 zbiegów. Piękna pogoda i złota jesień sprawiła, że trening minął jak 3 sekundy. Tereny okazały się wyśmienite. Katowaliśmy bardzo długie i urozmaicone zbiegi. Czułem się jak mały karakan, przy 2-metrowym Olku. Ciupciałem za nim malutkimi kroczkami tak szybko, ze Garmin gubił się w kalkulacji ;) Zdarzały się momenty, gdzie tempo schodziło grubo poniżej 3min/km. Był ogień, było mocno. Tak jak lubię.
Biegową, sobotnią eskapadę zakończyliśmy… pizzą u Łysego :D Tak, znowu pizzą. Łysy zaserwował tak wielkie spodki, że nie udało nam się ogarnąć ani jednego do końca. Z miną przegranego poprosiliśmy o pudełka. Oznaczało to, że na niedzielne śniadanie znowu włoskie specjały, a ilość witaminy P w moich żyłach osiągnęła rekordowe stężenie :D
Wieczorem gospodarz zafundował nam niezłe „rykowisko”, bowiem chcąc uniknąć oszukiwania zakręcił ciepłą wodę w prysznicach obok sauny. Dobrze było wygrzać dupkę, ale zimna woda na plecach chyba zatrzymała bicie mojego serca ;) Wyłem jak dzieciak, któremu matka nie chce kupić lizaka.
Niedziela stanęła pod znakiem Łysicy – najwyższego szczytu w tym paśmie, a jednocześnie najniższego szczytu Korony Polski. Trasa raczej łatwa, ale miała swoje uroki. Mega wrażenie zrobiła na mnie różnorodność drzew i ich gabaryty. Nigdy wcześniej nie widziałem tak wielu grubych sosen. Na tle tych, znanych z upraw leśnych wyglądały jak małe sekwoje. Zrobiliśmy z Pawłem 2 dyszki co łącznie dawało przyzwoite 51 km w dwa dni.
Szybki prysznic, znowu pizza, szybka kawka i każdy pojechał w swoją stronę. To był szalony pomysł. Prawie 1000 km, 10h w aucie, żeby spotkać się z Ziomkami i pobiegać po Górach Świętokrzyskich.
Jestem zadowolony. Byłem zobaczyłem i odhaczyłem. To gdzie teraz?

Bo Po
Paweł Antos
Aleksander Badowski

06/10/2021
Photos from Dalej szybciej teraz's post 03/10/2021

Nie będę ukrywał – setka mnie zniszczyła. Sponiewierała mną i ciągnęła po ziemi jak szmatę. Nigdy nie sądziłem, że przyjdzie taki moment, że nie będę miał siły iść. Nawet stanie sprawiało problem i zataczałem się jak po szklance wódki wypitej duszkiem.
Kolejne dni po zawodach nie były w prawdzie tak dramatyczne jak po rzeźniku, gdzie doznałem dziwnej kontuzji z wylewem wewnętrznym, ale zdecydowanie trzeba było postawić na odpoczynek. Teraz, po 3 tygodniach mogę stwierdzić, że wszystko wróciło do normy i mogę bawić się sportem jak dawniej.
Tak więc w sobotę wybraliśmy się z Frąckiem w góry pobiegać trochę po Masywie Śnieżnika i choć pogoda była zajebista to tradycji stało się zadość, bo po raz kolejny szczyt opływały gęste chmury. Polataliśmy trochę po czeskiej stronie, gdzie było sporo fajnych szybkich zbiegów (takich na 2:50) i czeskich turystów. Tyle razy krzyknąłem Ahoj!, że krecik mi się śnił w nocy z soboty na niedzielę. Cóż mogę więcej rzecz? Klasycznie pobłądziliśmy, ścinaliśmy poza szlakami i dołożyliśmy 5 km do planowanych 30. W Międzygórzu wypiliśmy oranżadę ze szklanych butelek (jak za dawnych lat), przegryzając jabłecznikiem. Góry zawsze na propsie! Głowa odpoczywa na 100%. Powroty zawsze cieszą! W planach jakieś UMTB, Lavaredo i inne takie :p

Szerokości na treningach i wyprawach! Czołem!

Photos from Dalej szybciej teraz's post 14/09/2021

BIEG 7 DOLIN 100 km

Dziwaczne pomysły na tripy, zakręcone treningi i wyzwania zwykle rodzą się spontanicznie. Jednak tym razem historia miała swoje zalążki wiele lat temu. Kiedy poznaliśmy się z Darkiem lubił zjeść i zapalić, a posturę miał bliższą bramkarzom z tanich klubów tanecznych niż biegaczom. Sam dokładnie nie wiem czemu zaczął biegać i co było jego motywacją, ale w jego przypadku z tamtych czasów przetrwała tylko miłość do żony, dobrej muzyki i kaszanki. Jak to w bieganiu bywa - zaczęło się niewinnie od biegów na 5 km wkoło poznańskiej Rusałki. Później jakieś dyszki…półmaraton i maraton. Pokonaliśmy razem wiele tras, podczas których gubiliśmy drogę, zapominaliśmy chipów i numerów. Nie było warunków, w których nie przyszło nam biegać. Później, wraz popularyzacją biegania pojawiło się wiele książek opowiadających o przygodach biegaczy pokonujących niesamowite tereny i odległości. Myślę, że to właśnie wtedy urodziło się Darasa marzenie o przebiegnięciu setki w górskim terenie. Zdarzały się nam górskie biegi na 50…60..80 km, jak również wielogodzinne, górskie wyprawy biegowe, ale nikt z nas nie miał odwagi zmierzyć się z 3-cyfrowym dystansem.
Daro jak co roku odgrażał się ,że jedzie do Krynicy na setę więc jednym uchem wpuściłem, a drugim wypuściłem uznając, że blefuje. Tym razem nie blefował… [!] Chwilę potrzebowałem na zastanowienie się i również znalazłem się na liście startowej Biegu 7 Dolin.
Nadszedł wrzesień, nieco ponad tydzień do startu. Biorąc pod uwagę homeryckie opowieści ludzi startujących w ultra nasze przygotowanie do rzuconego sobie wyzwania było jednym wielkim żartem. Na domiar po drodze przydarzyło mi się tygodniowe choróbsko i pierwsze od wypadku z 2007 roku L4. Tak więc rozumiesz, że nasze założenie było proste – dobiec w jednym kawałku.
9 września szybko pojawił się na kartce z kalendarza. W ostatniej chwili do naszej wyprawy dołączył szalony Damian i na miejscu zameldowaliśmy się we trójkę. Pierwsza noc przebiegła spokojnie, ale kolejny dzień to odbiór pakietów, start Damiana na 15km, ładowanie kcal i pakowanie przepaków. Całe te szaleństwo sprawiło, że wieczorem nie udało mi się zmrużyć oka. Byłem na maxa pobudzony. Czułem jak ciśnienie dudni w uszach na myśl, że o 2:30 start.
11 września 1:00, „pobudka”. Daras również nie wyglądał na wyspanego, ale byliśmy tak nabuzowani adrenaliną, że spokojnie moglibyśmy wystartować w Fame MMA razem z Najmanem albo Bonusem BGC. Daniel zawiózł nas na start. Oddaliśmy przepaki i pozostało nam czekanie na start. Było zimno, bo około 8 stopni, więc trzęśliśmy się jak galaretka. Ostatnie chwile podtrzymywaliśmy temperaturę ciepła herbatą, a punkt kulminacyjny zbliżał się nieubłaganie.
2:25, wraz ogromną chmarą szajbusów czekamy na odliczanie do startu. Jest magicznie. Na twarzach ludzi widać jednocześnie ekscytację, zmartwienie, podekscytowanie i zwątpienie. Za chwilę wszyscy ruszą, aby wystawić się na skrajne zmęczenie i dać z siebie wszystko.
2:30, 10….9….8…7..6..5..4..3…2..1 ruszyli! Euforia nie uderzyła nam do głowy i na szczęście pamiętaliśmy, że jest to bieg na 100 km i ruszyliśmy spokojnie. Grupka około 50-ciu biegaczy mocno uciekła do przodu, co pozwoliło mi osobiście uśpić ambicje na walkę z najmocniejszymi.
Razem przebiegliśmy około 3..4 km. Rzuciliśmy jeszcze po kilka żartów na rozluźnienie i każdy dalej kontynuował własny plan. Darka planem było zmieszczenie się w bardzo wymagającym limicie, bowiem wynosił on zaledwie 17 godzin. Ja od początku przyjąłem zasadę biegu na luzie i niech się dzieje co chce.
Pierwsze kilometry już po wybiegnięciu z miasteczka i wkroczeniu na górski szlak to mała frustracja spowodowana wgraniem złej mapy i słabo działającą czołówką. Lampkę na szczęście udało się opanować, a gps zastąpiło mi podążanie na biegaczami z przodu.
Po 17 km wdrapałem się na Radziejową. Niebo było usłane gwiazdami, a w dolinie migotały żółte światełka w Piwnicznej. Na wschód trzeba było dość długo czekać, ale jak Daras zauważył momentalnie zrobiło się jasno i ukazał się niesamowity widok zielonych szczytów wybijających się z gęstej jak mleko pokrywy chmur. Wtedy pomyślałem, że to chyba największa zaleta biegów ultra. Człowiek, wyzwanie + przyroda. Napierałem dalej ekscytując się otoczeniem, nie zważając na pokonywane kilometry. Cały czas dorzucałem coś do żołądka, żeby zapobiec jego skurczeniu. To było dość dziwne uczucie biegać z pełnym bakiem. Wiedziałem, że to zaprocentuje w późniejszych godzinach. Żel, serek, gofr, baton, żelki, cola, magnez, woda, parówka, redbul i tak w kółko.
Biegło się naprawdę luźno i cały czas mijałem kolejnych zawodników. Przez przepakiem w Rytrze na i zaliczyłem solidną glebę rozwalając dłoń oraz kolano. Pizdą nie jestem więc zakrwawiony wstałem i poleciałem dalej. Dobiegłem do punktu, zakleiłem ranę na ręce, szybki arbuz i dorzucenie do plecaka jedzenia, i dalej w drogę. Chmury dosłownie płynęły przez Rytro. Pierwszy raz w życiu coś takiego widziałem i żałowałem, że nie mam porządnego aparatu do nagrania tego i podzielenia się z Tobą.
Podejście pod Wierch nad Kamieniem przeminęło sprawnie. Spotkałem tam Słowaka Julius’a, z którym urządziliśmy sobie pogawędkę o różnych biegach ultra. Dowiedziałem się co nieco o górach po 2 stronie granicy i umówiliśmy się na górskie bieganie w niedalekiej przyszłości. Przy Schronisku na Łabowskiej Hali szybko napełniłem wodę i nie oglądając się za siebie zostawiłem kolegę w tyle. Dogoniłem Justnę, która dzielnie walczyła o podium. Według jej szybkiej kalkulacji jeśli utrzymam tempo to złamię 11H więc przyjąłem to za pewien punkt odniesienia. Życzyliśmy sobie powodzenia, zbiliśmy żółwika i ruszyłem swoim tempem.
Do samej Krynicy zbiegało się dobrze, jednakże zacząłem się lekko frustrować, że zawodnicy których mijam doganiają mnie na przepakach i odchodzą na ok 500m. Jak się później okazało prawie każdy miał suport zewnętrzny. A to cwane lisy! 
65 km, znowu w stronę nieba! Tym razem Jaworzyna Krynicka i dość stroma 6-kilometrowa górka. Z ust jednego z biegaczy padło pytanie „kiedy skończy się ta jebana górka?”. Ciągnęło się to jak krówka mordoklejka. Nagrodą był wręcz idealny lekki 7-kilometrowy zbieg gdzie momentami tempo było naprawdę szalone.
Na punkcie pomiarowym przy 82km zajmowałem 12 miejsce, jednak naprzeciw mnie stanęła Wierchomla. Było mega stromo. Myślałem, że fiknę kozła do tyłu. Na moje nieszczęście 100%-towa ekspozycja na słońce i czarne ubranie podniosły temperaturę ciała, a moc po prostu wyparowała. Mógłbym rzec, że wtoczyłem się na ta górkę.
89 km to kolejny przepak i znowu ci sami zawodnicy dostali torby do łapki i pobiegli dalej. Tym razem nie miałem już mocy i gonić. Zataczając się przy stole uzupełniłem plecak. Zmartwiona wolontariuszka powiedziała „kurcze dasz radę”, ale w jej głosie nie było przekonania. Odpaliłem redbula i pobiegłem dalej stykając strumienia, w którym mógłbym zamoczyć koszulkę i obniżyć temperaturę. Niestety każdy z nich płynął w głębokim rowie i nie odważyłem się tam wejść ze względu na swoje zmęczenie. Nikt by mnie w tym rowie nie znalazł.
Przedostatnie wzniesienie naprawdę zaciągnęło we mnie ręczny hamulec. Organizm osiągnął przegrzanie i powiedział stop. Znalazłem kawałek cienia i zjadłem resztki wszystkiego, co miałem. Ściągnąłem koszulkę i pomyślałem, że głupi jestem… bo mogłem to wcześniej zrobić. Od mijających mnie biegaczy wysępiłem kilka żeli i galaretek. Jednym z nich był Piotrek Sawicki, który potowarzyszył mi chwilę maszerując, uświadomił, że na końcu jest jeszcze jedno małe podejście i ruszył dalej znikając miedzy drzewami. Powoli toczyłem się do przodu, temperatura ciała spadła i wiedziałem, że dam radę. Co prawda nie byłem w stanie już tak pięknie biec jak przez 90% trasy, ale nie dałem dogonić się kolejnym zawodnikom.
To ostatnie małe, ale strome podejście, o którym wspominał Piotr pokonałem jak osoby poruszające się z balkonikiem. Na szczęście z samego szczytu zostały 3 km i było widać miasteczko biegowe. Wyeksploatowany, ale szczęśliwy dotarłem do mety na 17 miejscu z czasem 11H i 5 minut – co uważam za super wynik jak na debiut i okoliczności, w których przyszło mi się zmierzyć z wyzwaniem.
Darek jeszcze walczył, a ja zastanawiałem się jak zniesie bieganie w tym słońcu. Jak się później okazało niepotrzebnie się martwiłem bo przybiegł na metę z rewelacyjnym czasem 14H i 20minut.
Spełniając tym samym swoje marzenie z rezultatem lepszym o ponad 2,5 godziny od założeń.
Niestety szajby nie ma końca i już myślimy o Western State Ultimate 100mile Marathon. Póki co znów na nowo uczę się chodzić po schodach. Widzimy się na trasach biegowych jak tylko dojdę do siebie. Czołem!

Dariusz Frackowiak & Bo Po

LAAX 2021 - Only ride short Cut. BOPO 14/09/2021

POWER OF POWDER!
Polecam do kawy i zamiast kawy

LAAX 2021 - Only ride short Cut. BOPO

09/09/2021

Czołem! Za chwilę ruszamy do Piwnicznej spełniać odwieczne marzenie Dariusza o pokonaniu setki i staniu się ultrasem z prawdziwego zdarzenia. Czeka nas prawdziwa próba charakteru. Wierze w to, że nie opuści nas wola walki jak Piotra, który tydzień temu ukończył wyścig rowerowy mierzący zaledwie 3200 km. 3majcie kciuki bo będziemy tego potrzebować! :)

Photos from Dalej szybciej teraz's post 29/08/2021

MISJA GRAVEL
Pomysły, które powstawały w naszych głowach w ostatnich tygodniach były zupełnie inne. Padały propozycje wyprawy wkoło Czech, eskapady do Budapesztu, zaliczenia Mazur itp. Itd. Niestety brak urlopu i bardzo słabe prognozy pokrzyżowały plany. Wybraliśmy coś co zadawało się mniej spektakularne z pozycji komputera, ale okazało się że było very nice. Trasa 250km Bydgoszcz – Lębork – Gdynia, tyle, że… przełajowa.
Po moim godzinnym spóźnieniu (jak to bywa w PKP) dotarłem do Rosiaka, który czekał na Bydgoskim dworcu kolejowym. Ruszyliśmy w trasę kilka minut przed 5-tą, więc było jeszcze ciemno. Trasy powyżej 200km to dla mnie chleb powszedni, ale nie wiedziałem czego spodziewać się po tym, co zaplanował znacznie bardziej zaprawiony kolarsko Dariusz.
Po dosłownie kilkuset metrach wjechaliśmy na wąską ścieżkę wzdłuż nasypu kolejowego. Nie minęło 5 min, a już się zakopałem w piachu. Naszły mnie dwie myśli. Pierwsza taka, że planer trasy, którego używa Rosiak jest imponujący, skoro w swojej bazie ma tak dzikie ścieżki. Druga to taka, że chyba 2 dni będziemy jechać albo polegnę w połowie dystansu. Jedziemy! Challenge accepted!
Prognozy zapowiadały 11 stopni w najzimniejszym momencie, sporo deszczu i dużą wilgotność. Sprawdziło się w 1/3 – było znacznie zimniej bo 6 stopni, nie padało, ale jak wskazywali było wilgotno. Było tak bardzo wilgotno, że woda kapała z naszych kasków, parowały okulary, a po kurtkach płynęły małe strumienie. Co się dziwić… do samego Czerska jechaliśmy wzdłuż rzeki Brdy. Przecięliśmy okolice Zalewu Koronowskiego oraz Tucholski Park Krajobrazowy – czyli tereny, w których wody nie brakuje. Jak jest woda i taka temperatura to zawsze jest wilgoć. Nie ma zmiłuj się.
W Czersku zaliczyliśmy śniadanie u Obajtka na Orlenie. Dalsze etapy naszej trasy to dominacja obszarów parków krajobrazowych. Przejechaliśmy kolejno: Wdzydzki Park Krajobrazowy, Kaszubski Park Krajobrazowy i Trójmiejski Park Krajobrazowy. Każdy z nich zachwycający, ale zupełnie inny. Może gdybym był leśnikiem to potrafiłbym to sensownie uzasadnić. Są po prostu inne. Trzeba pojechać, sprawdzić i się przekonać. Dla mnie największym zdumieniem było ukształtowanie terenu pomiędzy Lęborkiem, a Trójmiastem. Tam naprawdę mają małe góry. Świetne warunki do trekkingu, biegania i jazdy na rowerze. Natężenie ruchu zerowe. Głowa naprawdę odpoczywa.
W samej Gdyni klasycznie skończyliśmy na pizzy w Czerwonym Piecu. Darek pojechał do domu, a mnie czekała wycieczka PKP. Mógłbym ponarzekać, że znów straciłem 2 godziny na opóźnieniach, ale siedzę cicho bo przekupili mnie jak dziecko wafelkiem Grześki dziel na 6.
Bilans:
Czas netto 14,5 godziny. Czas ruchu to 10 godzin 30 min.
Dość spompowani, ale z rezerwami.
0 przebitych opon.
1 przeprawa przez zerwany most.
1 salto w wykonaniu Rosiaka.
4 serki camembert.
3 godziny spóźnienia PKP na 6 planowanych H jazdy (czyli + 50% zabawy gratis)
27H w podróży od drzwi do drzwi.

Foty robił Darek :)

23/08/2021

Wracając do materiału z Austrii... ujęcia są przekozackie! Paweł czy to nagrywałeś te filmy w 10k? Komputer mi się spali :D
Oto mała namiastka - na przystawkę!

23/08/2021

Równy tydzień temu zakończyliśmy nasz podbój masywu Dachstein w Austrii, a w naszych duszach wciąż uśmiech. Alpy potrafią zaskakiwać! Są zupełnie inne niż we Włoszech, Szwajcarii czy Francji. Już wkrótce "premiera" 🤣 naszego video. Potrzebuję trochę czasu żeby przefiltrować te 120GB materiału i wybrać najciekawsze ujęcia ;) Dobrego weekendu! pfuuu! Tygodnia!

Fot. Paweł Antos

Photos from Dalej szybciej teraz's post 01/08/2021

Eksperymentalna 3-dniowa eskapada rowerowo-biegowa zakończona sukcesem. Siedzimy już w pociągu z wyciągniętymi nogami. Plan był prosty. 230 km rowerami i 2 dni górskiego biegania na zmęczeniu. Rower dał nam solidnie w kość. Myślę, że ok 200km trasy to była walka z wiatrem. Jeszcze nigdy tak się nie spompowałem od pedałowania. Dojechałem na oparach.
Na miejscu czekał kamienicznik Zbigniew, który ugościł nas w zacnej lokalizacji blisko gór. 2 dzień to bieganie w tropikach, a trzeci w o połowę niższej temperaturze. Lało jak cholera.
Uprzedzając pytanie: tak, mogliśmy wrócić rowerami.. ale zabrakło urlopu. Było szorstko, spartańsko - tak jak lubię. Na horyzoncie widać kolejne przygody.

29/07/2021

Twierdzenie "jadę w góry pobiegać" nabrało lepszego znaczenia :). Jutro rano lecimy z Poznania do Jeleniej góry, a później 2 dni latania. Juhuuuuu

28/06/2021

Niezależnie od sportu jaki uprawiamy często zgwałceni papką marketingową przykuwamy uwagę odżywkom, suplementom i witaminom zapominając o właściwym nawodnieniu organizmu. A przecież nasze mięśnie to ok 70% woda. Niedobór wody to niewykorzystany potencjał to rozwoju mięśni, a nawet spadek ich wydolności, czy zwiększenie podatności na kontuzje. Już pomijam wszystkie inne aspekty jak sucha skóra, bóle głowy, zgaga itp. Itd. Chodzi tutaj o poziom, w którym wydaje nam się, że jest ok bo na co dzień nie czujemy pragnienia.
Z doświadczenia wiem, że można przebiec w upale ponad 30km bez wody i nie czuć pragnienia. Przez wiele lat szczyciłem się tą umiejętnością, a dziś wiem, że to była głupota. Ucz się na moich błędach ;)
Żeby biegać daleko trzeba zabrać ze sobą sporo płynów, które lubią chlupać i jest ciężka. Obecnie jest wiele plecaków i kamizelek biegowych do wyboru. Są też pasy i butelki ze specjalnymi uchwytami do ręki. Przetestowałem (chyba) wszystkie możliwe konfiguracje, więc napiszę prosto z mostu: jeśli planujesz długie bieganie wyposaż się w plecaki/kamizelki biegowe z bidonami umieszczonymi z przodu.

🧐Dlaczego warto umieszczać wodę z przodu plecaka? Wyjaśniam:
1️⃣ Dlatego bo na pewno zabierzesz ze sobą inne rzeczy, które również będą Ci ciążyć. Rozłóż ekwipunek: woda i drobiazgi z przodu, reszta klamotów (folia nrc, jedzenie, elementy dodatkowego ubioru etc.) z tyłu. Dzięki temu zachowasz balans i będzie się biegało bardziej komfortowo.
2️⃣ Drugi argument to brak wężyka, który potrafi irytować, a zimą jego zawartość po prostu zamarza.
3️⃣ Trzeci to możliwość podzielenia płynów na samą wodę i np. napój izotoniczny
4️⃣Czwarty - aby napełnić bidony nie musisz ściągać plecaka. Szybciej i wygodniej prawda?

Nie polecam:
1️⃣ Wkładać flasków z napojami do pasa biodrowego, bo strasznie podskakują. Chyba, że takie o małej pojemności. Może wtedy się uda.
2️⃣ Wkładać do tylnej części plecaka więcej niż 0,75l wody. Duży ciężar będzie wypychał wasze brzuchy do przodu. Zła postawa = bolące plecy.
3️⃣ Brać ze sobą na długą wyprawę wyłącznie słodzone napoje. Lepiej weź wodę i osobno słodką przekąskę.
4️⃣ Nie pić uzasadniając, że nie czujesz pragnienia. Jak już poczujesz będzie za późno. 😁
A Wy jakie macie sposoby na dźwiganie wody? Podzielcie się w komentarzach.

07/06/2021

Doskonale pamiętam jak mając mniej niż 25 lat odkładałem wiele spraw na później. Zawsze wydawało mi się, że będzie lepszy czas na realizację różnych rzeczy. Teraz, mając już 35 lat na garbie już wiem, że żyłem w utopii. W mojej pamięci są dziury czasoprzestrzenne, w których nie wydarzyło się nic co byłoby punktem odniesienia. Nic wartego zapamiętania. Kształciłem się, walczyłem o rozwój zawodowy i spędzałem czas jak przeciętny kowalski robiąc rzeczy, które tworzą system w którym żyjemy. Gardzę "stabilnością" życiową do której człowiek dąży całe życie i marnuje dzień po dniu. Dlatego spijając ostatni dziś kubek wspaniałego Anatola podjąłem decyzję, że to już czas przesunąć granicę i dziabnąć setkę na raz. Przygotowania czas start!

Photos from Dalej szybciej teraz's post 04/06/2021

Równy tydzień temu gorączkowo szykowaliśmy się do startu w Biegu Rzeźnika w Bieszczadach. Szukając miejsca na rozłożenie potrzebnych rzeczy w skromnym…. Wróć! W bardzo skromnym domku holenderskim, w którym nocowaliśmy z potem na czole patrzeliśmy na zegarki żeby choć na parę godzin zmrużyć oczy. Było tak ciasno, że w korytarzu trykaliśmy się wypchanymi makaronem i pierogami brzuchami. Gdy już się położyłem na „luksusowej” ciasnej pryczy pomyślałem, że chyba wolałbym już teraz stanąć na starcie. Serce dudniło i nie potrafiłem znaleźć sposobu, aby się wyciszyć. Finalnie udało się przyciąć komara, lecz nie na długo bo o 1:50 pobudka. Było zimno (5 stopni) i ciemno. Nasz entuzjazm podgrzaliśmy głośną muzyką, śpiewem i naśladowaniem ruchów głowy gołębia podczas chodzenia. Opętała nas furia, aż się jeże pochowały.
Dotarliśmy na start, gdzie o 3:00 Mirek odpalił dubeltówkę i pierwsza tura rzeźników wyruszyła w drogę. Zbyszek i ja z nastawieniem na 84km, a chłopaki mercedesiaki z myślą o wersji z dokładką, czyli Hardcore 108km. Zgodnie z opisem w regulaminie jest to wersja dla kompletnych świrów, więc by się zgadzało. Na początku trasy znajdowało się wąskie gardło w postaci słupa, po którym należało przejść na 2 stronę rzeczki. Ruszyliśmy więc zdecydowanie w celu ominięcia korków, a sam start był ostatnim momentem kiedy byliśmy w cztero-osobowym komplecie.
Poza niską temperaturą pogoda nam sprzyjała. W lesie było bardzo ciemno, a widok zostających w tyle lampek zagrzewał nas do utrzymywania pozycji liderów. Pierwszą korektą jakiej dokonałem było wyciągnięcie flaska z colą z pasa biodrowego. Kompletnie się to nie sprawdziło bo po kilkunastu metrach spodnie lądowały na kolanach. Zbyszek napierał, a ja sapałem jak buldożek francuski starając się dotrzymać mu tempa. Po kilku kilometrach pojawiła się kolejna rzeczka, przy której czekała na nas ekipa ON Running. Byli tak samo zaskoczeni naszą pozycją lidera jak i my. A miały być takie fajne, dynamiczne zdjęcia.
Nie bacząc na okoliczności parliśmy dalej, a ekipa fotografów nie dała się zaskoczyć w kolejnym punkcie i z daleka celowali w nas lunetami. Coś na pewno pstryknęli, także czekamy na foty. Niech wiedzą i czują presję po przeczytaniu tego posta.
Zbyszek chyba zestresował się „sesją” i zapaliła mu się czerwona lampka „torpeda została załadowana”. Już na ok. 15km poleciał w krzaki. Po zawodach zgodnie stwierdziliśmy, że za dużo spędza czasu z psami. Dlaczego? Bo zamiast zrobić co należy za pierwszym krzakiem łaził gdzieś w oddali jakby wąchał i szukał odpowiedniego miejsca na przycupnięcie. „Rzucić Ci gazetę?” – chlapnąłem żeby pogonić kolegę. Chcąc wykorzystać ten czas szybko wyskoczyłem z butów, zdjąłem, wywinąłem i wykręciłem skarpety z membraną. Założenie ich na start było najgorszą z możliwych decyzji. Może i przy marszu się sprawdzają, ale nie przy bieganiu. Stopy bardzo szybko się spociły i zaczęły pływać. Skutkiem tego był duży poślizg stopy i zarżnięcie palców na zbiegach. Do dzisiaj chodzę po mieście w klapkach jak Janusz, żeby dać stopom możliwość regeneracji. Dobrze, że jest to teraz na propsie!
Po odgruzowaniu i wykręceniu skarpet ruszyliśmy dalej. Druga para odrobiła stratę i zbliżyli się do nas na odległość 50 m. Szybko zostali z tyłu kiedy znów ruszyliśmy w krzaczory i ostro pod górę. Biegło się świetnie, widoki napawały nas radością. W końcu dotarliśmy do mega nudnego odcinka ciągnącego się przez kilka km. Na zmianę biegliśmy raz po płytach, raz asfalcie. Jedyne co ratuje ten odcinek przed moją krytyką to spotkanie z parką żubrów. Dobrze jest polatać przy żubrze!
Na ok 21 km zaliczyliśmy przeprawę przez rów meriolacyjny z powodu dwuznacznego oznakowania i pomylenia trasy. Po 25 km zapaliła nam się lampka, że chyba trochę nas poniosło. Postanowiliśmy marszem pokonać kolejne asfaltowe wzniesienie, gdzie wyprzedzała parka mix – kobieta i mężczyzna. Nasza niska samoocena nie pozwoliła nam się z nimi ścigać. Wybija 28 km i osiągamy punkt czerpania wody - bo tak trzeba by go nazwać. Nie było tam nikogo z ekipy organizatorów tylko same butle i samoobsługa. Zbliżając się do punktu przygotowaliśmy bukłaki. Szybkie napełnianie i lecimy dalej. To był pierwszy moment, w którym zacząłem narzekać na dziwny ból w okolicy pachwiny. Pamiętam, że jeszcze wtedy biegliśmy z nadzieją, że to chwilowe i przejdzie. Nie przeszło…
Będąc na 35 km zadzwoniłem do Darasa i Justyny, żeby mi załatwili tabletki przeciwbólowe. Z każdym krokiem było co raz trudniej. Już nie kontrolowałem ciągniętej za sobą nogi i zaliczyłem tzw. szczupaka. Pozbierałem się lecz 200m dalej czekał na mnie najbardziej stromy zbieg przed przepakiem. Zbyszek od razu odleciał do przodu, a ja z pożałowaniem kuśtykałem jak kuternoga. Całe szczęście, że znowu zaskoczyliśmy fotografów i nie zdążyli zrobić nam zdjęć jak „zbiegamy” ;) Czułem, że mocno spowalniam w miejscach, gdzie mogliśmy szaleć jak ludzie po tabletkach na imprezach techno. Do przepaku dotarliśmy (o dziwo) tylko z 13 minutową stratą. Nie myślałem wtedy o tym, chciałem po prostu ukończyć bieg.
Nasz przepak to istny cyrk o czym świadczy pobyt wynoszący 17 minut. Totalny chaos i nieprzygotowanie. Mimo wszystko udało się przebrać, zostawić felerne skarpety i milion niepotrzebnych rzeczy. Wetrzeć w nogi maść, popsikać chłodzącym areozolem, połknąć garść ibupromu, wypić pomidorówkę i popić tigerem. Na 2 pętlę ruszyliśmy z 3ciej pozycji, już z 30 minutową stratą. Pierwsza para po prostu przebiegła przez przepak, a ich supporcik czekał na nich na trasie. Nie wiem czy jest to uczciwe, czy nie ale dało im spora przewagę.
Po 30 minutach ból zaczął puszczać i znów mogłem się cieszyć Bieszczadami. Szliśmy jak dziki, z uśmiechami na twarzach, a parę, która nas wyprzedziła w przepaku połknęliśmy ok 55km i już więcej ich nie spotkaliśmy na trasie. Zbyszek poczęstował mnie żelkami ze świątecznej edycji. Żuliśmy je jak krowa trawę popijając wodą z voltarenem bo najpierw wcieraliśmy maść a później napełnialiśmy bidony :D :D GENIUSZE. Myślę, że na pogryzienie tych żelków poszło więcej energii niż nam przyniosły ;)

Bardzo szybko dotarliśmy do wodopoju na 62km, gdzie chwilę podyskutowaliśmy z ekipą ON Running. Czekał nas spory podbieg, ostatni z tych długaśnych. Czułem się dobrze, ale chwytały mnie skurcze i nie byłem wstanie dotrzymać Zbychowi kroku. Trochę go hamowałem.
„W zeszłym roku tu podbiegłem” – skomentował. Tiiaaaa… okazało się, że to najdłuższa i najbardziej stroma góra na trasie. Wtaczając się na jej szczyt Zbyszek krótko sprostował „jednak to nie ten podbieg”.
Cały czas biegliśmy w samotności i napawaliśmy się pięknymi widokami. Z racji tego, że startowaliśmy w pierwszej serii nikt z nas nie kalkulował i nie myślał o zajęciu miejsca w pierwszej trójce. Zero presji, 100% zabawy i przyjemności.
Wbiegliśmy na ostatni odcinek, gdzie mijaliśmy się z biegaczami, którzy niedawno rozpoczęli pokonywanie 2 pętli. Ich dobre słowo wpływało na nas motywująco i pomagało zapomnieć o zmęczeniu. Nawet zostaliśmy poczęstowani CocaColą przez jednego z turystów. Troszkę pokropiło, a na ścieżce zrobiła się błotna ślizgawka. Zabawne bo każdy podbieg wydawał nam się tym ostatnim i tym sposobem zrobiliśmy jeszcze kilka mniejszych wzniesień. Problemy techniczne z kijami Zbyszka nieco spowalniały nas w akcji. Czekał nas jeszcze stromy, długi zbieg. Wiedziałem, że moje nogi zniosą jeszcze jeden więc nie miałem obawy co do naszego sukcesu. O Misia się nie martwiłem bo to stary wyjadacz stromych zboczy.
Zbiegliśmy na lajcie, bez sapania i pośpiechu. Przebiegliśmy przez rzeczkę i nawet pokusiliśmy się o mocny finisz. Na mecie zameldowaliśmy się z czasem o godzinę lepszym niż zakładaliśmy – 10:47:42. Jak się później okazało do pierwszej pary nadrobiliśmy 21 minut, zmniejszając stratę do 9 minut!
Rzuciłem się na żarcie. Zbyszek poszedł się wykąpać. Kiedy wrócił też nic nie zjadł, a gdy zdecydował się na zupę było już za późno bo cukier spadł mu do 40 i skończyło się kroplówką. Na szczęście wujaszek Darek się nim zaopiekował jak dobry samarytanin i przywołał medyków.
Jarek i Remik podobno super się czuli na 46 km więc trzymaliśmy za nich kciuki. Czekając na ich przybycie szybko zjedliśmy po włoskim krążku. Kiedy wróciliśmy okazało się, że jeden z nich złapał kontuzję na 65km, ale nie się nie poddają i walczą dalej maszerując przez kolejne 19km.
Justyna czekając cały dzień na nich na mecie ubrana w bluzę, kurtkę i sweter zgrzytała zębami. Żartobliwie ostrzegłem jej, że się przeziębi i będzie miała bruksizm. Wszystkim było zimo więc, jak dowiedzieliśmy się, że jeszcze ok 40 min to poszliśmy ogrzać się do busa. Chłopaki dotarli do 84km po ponad godzinie, ale chwała im za to, że walczyli do końca i pokonali najtrudniejszy. i najdłuższy bieg w swoim życiu. Swoje zmagania podsumowaliśmy żurkiem oraz solidnym kotletem z ziemniakami. I choć Jarek i Remik musieli zadowolić się „damską” wersją Rzeźnika to do naszej kanciapy wróciliśmy zmęczeni, szczęśliwi, z medalami na szyjach.
Cały kolejny tydzień obserwowaliśmy wyniki i dopiero w czwartek spadliśmy o kolejne oczko w dół. Dziś, w piątek startowała elita i po pierwszym okrążeniu aż 3 drużyny zjawiły się na półmetku z czasami poniżej 4:50. Nasz czas na wyjściu to 5:26. Ten moment przekreślił nasze szanse na pudło, choć finalnie było bardzo blisko bo zabrakło zaledwie 15 min., a para z 3 miejsca wyeksploatowała się na tyle mocno, że nie kontynuowali swoich zmagać na trasie hardcore.

Naszą przygodę z rzeźnikiem uważam za barwną, pełną dziwnych akcji i przede wszystkim udaną. Wykonaliśmy swój plan z nawiązką i powalczyliśmy z zawodnikami, którzy w rankingach zajmują o wiele wyższe pozycje od nas. O wysokiej formie i drzemiącym potencjale świadczy fakt, że uzyskaliśmy 3 rezultat na 2 pętli, odrabiając kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt minut. Zabrakło tylko trochę szczęścia i doświadczenia z ubiorem oraz przepakiem. Zajęliśmy 5 msc OPEN. Darek i Justyna dziękujemy za pomoc i cierpliwość :)

BIEG RZEŹNIKA 84km - 10H47min - 5 msc OPEN

Takie wyzwania motywują nas do działania! W przyszłym roku powalczymy o najwyższy stopień podium!

Partnerzy naszej przygody:
On Running Polska - dziękujemy za top sprzęt, który pozwolił nam ścigać się z najlepszymi
Mercedes-Benz MB Motors Poznań - dziękujemy na wóz z najwyższej półki

Bo Po
Zbyszek Miś
Dariusz Frackowiak
Justyna Pisanka Pisarska
Jarek Skiba
Remik Świątek

Bieg Rzeźnika

Chcesz aby twoja firma była na górze listy Siłownia I Obiekt Sportowy w Poznan?
Kliknij tutaj, aby odebrać Sponsorowane Ogłoszenie.

Kategoria

Strona Internetowa

Adres

Poznań
Poznan

Inne Sport i rekreacja w Poznan (pokaż wszystkie)
Wielkopolski Wielki Szlem Wielkopolski Wielki Szlem
Osiedle Piastowskie 106a
Poznan, 61-164

Cykl 3 największych turniejów siatkówki plażowej w Wielkopolsce.

Akademia Piłkarska Reissa - Szczepankowo Akademia Piłkarska Reissa - Szczepankowo
Ulica Szczepankowo 74
Poznan, 61-306

AP Reissa w Szczepankowie to klub szkolący dzieci w grupach od Skrzata do Juniora.

Wakacje w Kajaku Wakacje w Kajaku
Ulica Świętego Rocha 11B
Poznan, 61-142

Wakacje w Kajaku to cykl kilkudniowych spływów kajakowych organizowanych przez Akademicki Klub Kajakowy Panta Rei. Szczegóły i zapisy: www.w-kajaku.pl

Studio Pasja Studio Pasja
św. Antoniego 61
Poznan, 61-359

Studia Pasja, to miejsce stworzone przez pasjonatów tańca, ruchu, zdrowego stylu życia i dobrej z

Kamperem.com.pl  Wypożyczalnia kamperów Kamperem.com.pl Wypożyczalnia kamperów
Głogowska 249
Poznan, 60-111

Wypożyczalnia kamperów! Podróżowanie kamperem to sposób na wakacje, na życie , My chcemy go To

Oddech i Koncentracja - Sebastian Doba Oddech i Koncentracja - Sebastian Doba
Centrum Zdrowia Agvita, Promienista 6
Poznan, 61-432POZNAŃ

Trener oddechu. Certyfikowany z Metody Butejki i Oxygen Advantage. 👉https://linktr.ee/treneroddechu

Slavic Gymnastic School Szkoła Gimnastyki Słowiańskiej Slavic Gymnastic School Szkoła Gimnastyki Słowiańskiej
Poznań
Poznan, 60-461

Warsztaty, kursy, zajęcia regularne promujące aktywność fizyczną w oparciu o tradycję Słowian

YIOU Comp YIOU Comp
Heroes Street 33
Poznan, 23554

Sport it is very important for us!

JASIU zawsze tu wraca JASIU zawsze tu wraca
Poznan

śmieszne zwierzaki

Poznański Bieg Otwarcia Igrzysk Poznański Bieg Otwarcia Igrzysk
Warmińska 1
Poznan, 60-622

Poznański Bieg Otwarcia Igrzysk - niedziela 6 lutego na dystansie 12km oraz 4624,08m + biegi dzieci. Start i meta imprezy zlokalizowana na Stadionie POSiR Golęcin, a trasa poprowad...

ZuskaSwiruska_ ZuskaSwiruska_
Poznan, 61-758

Witam w moim Zwariowanym i Nieogarniętym Świecie �� Jeżeli brakuje Wam motywacji, ruchu, śmi

Tomasz Zaorski - Ninja & ADD Tomasz Zaorski - Ninja & ADD
Poznań, Ulica Bożydara 10
Poznan, 61-005

�Finalista Ninja Warrior Polska �Trener ADD Academy by Yamakasi �Trener Ninja i Personalny ?